Amazing Spider-Man #14: Spisek Kameleona – Nick Spencer, Ed Brisson, Mark Bagley, Marcelo Ferreira, Carlos Gómez, Zé Carlos, Ig Guara
Run Specnera wreszcie dobiega końca. Uff. Dwa tomy
– ten i „Złowieszcza wojna” i można odetchnąć z ulgą. Nie na długo, bo Wells
też się nie popisze, ale o tym marudził będę, jak już ta seria pojawi się na
naszym rynku, a na razie „Spisek Kameleona”. W końcu kupiłem, w końcu przeczytałem,
acz nie spieszyło mi się. Ten run Spencera taki właśnie jest – po raz pierwszy
od długich lat olewam regularne czytanie Pająka i nie jestem ciekaw, co dalej.
Okej, może zaczęło się za Slotta, którego historie odpuściłem sobie czytać w
oryginale po „Spisku klonów” i sięgałem dopiero, jak wydał je u nas Egmont, ale
dopiero Spencer sprawił, że już mnie do tego wszystkiego nie ciągnie. A jednak
doczytałem i… I jak zawsze, bez pomysłu, wtórnie względem chociażby „Pościgu” i
tym podobnych rzeczy, z zupełnie niepotrzebnym odwracaniem i retconowaniem
tego, co było dobre. Acz jest tu parę plusów – rysunki Bagleya na podatku to
raz, a dwa – podważenie pewnych faktów, które do Pajęczaka nijak mi nie
pasowały. Ogólnie jednak to przeciętniactwo bez polotu, mimo tych ważnych dla
postaci elementów.
Akcja tego tomu toczy się dwutorowo. Zaczyna się od
misji Osborna by ratować syna z rąk Kingpina, bo teraz, gdy Rose wrócił zza
grobu, Kindred nie jest mu już potrzebny. Czy jednak dojdzie do pojednania?
To jednak nie ma większego znaczenia dla reszty
akcji. Tu bowiem na scenę wkracza Peter, który po powrocie Betty staje oko w
oko z powrotem Neda, który żyć już nie powinien. Jakim cudem więc jest nadal wśród
żywych? Jednocześnie Jamie ma coraz większe problemy przez swoje urządzenie do
przepowiadania przyszłości. Tymczasem Teresa, siostra Petera, odwiedza Kameleona
w celi, by zemścić się na nim, ale też i by odkryć wreszcie prawdę i…
Z tym komiksem – i ze wszystkimi komiksami Spencera
– jest jak z tytułowym łotrem, Kameleoenem. Niby ma coś własnego, ale tak
naprawdę potrafi tylko kopiować od innych. I wszystko robi gorzej, niż ci,
których udaje. Każda jego pajęcza fabuła, jak pisałem przy poszczególnych
tomach, to kopia czegoś, co już było. Na dodatek bardziej infantylna,
kiczowata, z kiepskim, niskich lotów humorem, który nawet jak na Pająka jest wyjątkowo
żenujący (acz nie w tym tomie, chyba obecność drugiego scenarzysty wychodzi mu
na dobre). Wiem, że są tacy, którym się to podobało, nie wnikam dlaczego, może
to jak z dobrą literaturą – ludzie reagują na nią alergią, masowo sięgając po
pulpę pisaną tak, jakby ktoś nie znał nawet języka, którym się posługuje. A
może po prostu nie czytali naprawdę dobrych komiksów? Bywa. Spencer to jednak
podobny typ do Aarona, zdarza się, że coś mu wyjdzie, ale większość tego, co
robi to najczęściej kupa. Nic dziwnego, że run, który miał trwać sto zeszytów
przetrwał 74, zanim oddano serię w ręce innego twórcy. Gorzej, że przetrwał aż
tyle i że nie trafił do kogoś, kto by się lepiej do „Pająka” nadawał.
Wracając do „Spisku Kameleona” to ogólnie akcja
jest spoko, acz tam, gdzie Spencer ma więcej do powiedzenia… cóż, gada więcej,
ale mniej z tego wynika. dużym plusem tego tomu jest (spoiler!) podważenie
wątku Teresy. Co prawda już w jej pierwszej historii, „Family Business” Waid i
Robinson się tym bawili (też w przewidywalny sposób), ale potem jakoś to
wszystko wciśnięto w kanon i to, że Spencer nieco pogmerał w tym wątku, ma swój
plus. Niestety wychodzi to ostatecznie jeszcze bardziej przewidywalnie i dość
słabo, ale cóż. Jednak zupełnie zbędnie retconuje przy okazji temat Neda, jego
śmierci i bycia Goblinem, bo raz, że wątki te były dobre i miały już swój
satysfakcjonujący finał, dwa, że nie ma w tym grama sensu. Bo jeśli obecny Ned
to nie klon po „Spisku klonów”, a oryginał, który lata temu wstał z grobu, to
na podstawie jakich zwłok Jackal sklonowałby tamtego? Nie klei się to nijak i
drażni. Ale spokojnie, Spencer w kolejnym tomie zrobi jeszcze raz podobny myk,
ale o wiele gorszy.
Reszta to po prostu akcyjniak, w którym dzieje się sporo, ale w zasadzie nie ma po co. przez cały tom zbierana jest nowa złowieszcza szóstka, ale to w dodatkowych stronach, a sama główna fabuła, tak mocno czerpiąca z tego, co Spencer sam zresztą streszcza (wątki z rodzicami Petera i fabuła „Pościg”, było w Epicach i w TM-Semicach, jak coś), że aż chce się czasem zgrzytnąć zębami. Na szczęście szybko to leci, nie najgorzej wygląda i… No i tak, domyślacie się, przede wszystkim dobrze, że to już niemal koniec.
Komentarze
Prześlij komentarz