Amazing Spider-Man: Family Business – Mark Waid, James Robinson, Werther Dell'Edera, Gabriele Dell'Otto

SPIDER-FAMILY

 

Ten komiks powinien być kiepski. Ten komiks nie powinien się udać. Ba, ja naprawdę szczerze nie znoszę tego, co zmienił w świecie Petera, co i kogo wprowadził i co z tego wynikło. Ale czytając „Family Business” bawiłem się jednak znakomicie. Czy jest to wybitny komiks? Bynajmniej, jednak Robinson i Waid, chcąc zrobić historię, jakiej w „Pająku” wcześniej nie było – a przynajmniej nie za bardzo takie bywały (acz powtórka to z wątku z rodzicami, jaki zaserwował nam kiedyś Michelinie, co by tu nie mówić) – poszli w klimaty, które do serii nie pasują i, o dziwo, dzięki temu, jak sprawnymi są scenarzystami, stworzyli coś naprawdę dobrego.

 

Peter, jak to Peter, w życiu sobie nie radzi. Umie superbohaterzyć, ale już z opłacaniem rachunków, nawet kiedy ma przy sobie jakimś cudem pieniądze, potrafi totalnie mu nie wyjść. Bywa. Tej nocy miał zdążyć z opłatami, miał wszystko naprawić, ale najpierw w sklepie jest przerwa, a do północy zostaje niewiele czasu, a potem Pajęczak miesza się w sprawę z bandytami i… Wiadomo, jak się to wszystko kończy. Powrót do domu w niczym jednak nie pomaga, bo oto czekają na niego komandosi, którzy chcą go porwać. W jakim celu? Uciekając, Peter zdobywa tajemniczą sojuszniczkę, która przedstawia się, jako Teresa Parker, jego siostra! A to, oczywiście, dopiero początek.

 

W latach 80. i na początku 90. Marvel wypuścił serię powieści graficznych ze swoimi bohaterami – łącznie 75. Potem, dokładnie 20 lat po wydaniu ostatniej z nich, w roku 2013, postanowił reaktywować linię wydawniczą jako „Marvel Original Graphic Novel” – w skrócie „OGN”. Zaczął od wydanej po polsku „Avengers: Wojna bez końca”, a potem pozwolił, by cykl zdominowały opowieści Starlina o Thanosie (na 12 wydanych tomów sześć było poświęconych właśnie jemu), ale w międzyczasie wśród tego wszystkiego pojawił się niniejszy komiks o Pajęczaku. I niby to tylko nieco ponad sto stron, niby rzecz nie pasująca do Spidera, bo wyszedł z tego taki bondowski thriller z komediową nutą, ale jednak naprawdę fajny.

 


Akcja pędzi tu na złamanie karku, to raz, ale przy okazji jest ciekawa. Jak nie przepadam za „Bondem” i takie szpiegowskie klimaty nie są dla mnie, tak tu Robinson i Waid wyciskają z tego, co najlepsze. Ale co się dziwić, ten pierwszy zrobił np. „JSA: Złota Era”, „Batman: Blades” czy „Starmana”, drugi to prawdziwa legenda, która dała nam niezliczone świetne komiksy dla oby głównych wydawców: robił w zasadzie wszystko, od „Supermana” i „Batmana”, po „Fantastyczną Czwórkę” (świetny, częściowo wydany po polsku run) i „Kapitana Amerykę”. Zrobić potrafili, Teresę ukazali w całkiem fajny sposób, zaserwowali nam też parę ciekawych miejsc do odwiedzenia i nie pozwolili się nudzić. A i jeszcze zagrali na sentymentach.

 


A wszystko w wyśmienitej, ręcznie malowanej, fotorealistycznej szacie graficznej, która robi duże wrażenie. Jest na co popatrzeć, jest klimacik, do tego sceny z czarnym kostiumem to już w ogóle perełka. Ogląda się to naprawdę wyśmienicie i aż żal, że tak mało komiksów wygląda w ten sposób. Poza tym z tym komiksem wiąże się jeszcze jedna sprawa – a mianowicie to, że dzięki niemu w runie Spencera mamy potem jedną z nielicznych niezłych rzeczy, czyli pewne podważanie autentyczności pochodzenia Teresy. A to jakiś plus, bo o ile „Rodzinny biznes” czytało mi się dobrze i cenię sobie tę opowieść, to wolałbym ją jako alternatywną historię, a nie kanon. Więc, choć Spencer zrobił typowe kiczowate podważenie autentyczności postaci Teresy, już sam fakt, że jednak się tym zajął, wypadło in plus. Tak czy inaczej, „Family Business” to coś, co przeczytać warto.

Komentarze