DADDY
ISSUES
Kolejny zaległy komiks starwarsowy za mną. Tym razem pierwszy numer „Doctor Aphry”, przygody bohaterki, którą akurat lubię i… No i nieźle jest, ale Aphra o niebo lepsza i ciekawsza była, kiedy brylowała, jako postać poboczna. Kiedy dostała pełny metraż, zatonęło to wszystko w sztampie, a ona zmieniła się w postać jakich wiele. Odarta z tajemnicy, nie robi już takiego wrażenia, acz numer wchodzi całkiem szybko i nieźle. Nie zmienia to jednak faktu solidnej dawki typowo starwarsowej bylejakości.
Po ostatnich wydarzeniach Aphra nie może się wychylać,
a jednocześnie ma problemów co niemiara. Szczególnie finansowych. By spłacić
długi, musi skorzystać ze swoich archeologicznych znajomości i tytułu, ale
okazuje się, że przez wątpliwości co do jej odkryć, nie może już mówić o sobie
per „doktor”, a bez tego nie sprzeda w dobrej cenie swoich znalezisk i… No i z
tej przyczyny rusza w swoje dawne strony, żeby rozwiązać zagadkę, a tu już
czeka na nią jej ojciec, owładnięty obsesją odnalezienia Ordu Aspectu. To on
doniósł na córkę i to on zmusza ją teraz do pomocy. Tak więc oboje wyruszają na
poszukiwania mitu, który może w ogóle nie istnieć, a kłopoty nie odpuszczają na
żadnym kroku…
Cwana archeolog, kombinatorka, mająca niejedno na
sumieniu, daleka od uczciwości i potrafiąca zawalczyć o swoje i swoje pokazać. Taka
była Aphra, kiedy ją poznaliśmy. W towarzystwie robotów-psychopatów, kradła show.
Do czasu, jak widać. Większość jej charakteru zniknęła, nadal bywa cyniczna,
ale rzadko, nadal kombinuje i okrada trupy, ale wszystko to gdzieś w tle, jakby
na chwilę się przypomniało scenarzyście, a reszta tonie w sosie opowieści o
takiej sobie życiowej bidulce mającej syndrom tatusia. Te problemy, to
stłamszenie jej w ogóle do niej nie pasuje. Psychologiczny rys postaci wypada
blado, nie wygląda prawdziwie to wszystko, tym bardziej nic w tym
przekonującego. Ludzie są różni, wiele rzeczy ostrosłup o podstawie kwadratu i
wcisnął za pomocą młotka w trójkątny otwór, nie przejmując się, że wystarczyło
go nieco obrócić i włożyć we właściwy sposób. Zamiast złożonej postaci pełnej sprzeczności
zaserwował nam niespójna, nieprzemyślaną i zawodzącą względem wcześniejszej
kreację postaci coraz bardziej papierowej. Szkoda.
Oczywiście na tym nie koniec, bo jej problemy z
tatuśkiem to taka sztampa, że szkoda słów. Podobnie, jak i parę innych rzeczy,
których nie chcę Wam zdradzać. Na szczęście czyta się to szybko i nieźle,
akcja, chociaż nie jakoś szczególnie wyrazista, ma niezłe tempo. Ale z
rysunkami jest, jak z Aphrą, niekiedy niezłe, częściej słabe. Tam, gdzie Walker
nie pokazuje twarzy postaci jest spoko, tak, gdzie bliżej końca i pył i śnieg,
gdzie stara się kopiować kreskę późnego Bachalo, jest fajnie, ale ogół jakoś mi
zgrzyta. No i ta Aphra w jego wykonaniu – jak nastolatka mająca na przemian
dwie miny: naburmuszonej małolaty, albo bidulki, którą trzeba ratować. Twarda babka
z charakterem zniknęła jeszcze bardziej, a szkoda, bo zniknęło co najciekawsze.
Ale jednocześnie doceniam, że wprowadza nieco własnych klimatów do tej historii
– tych w tle, nie w kreacji postaci, tu doceniać nie ma co.
Czyli jeszcze jeden typowy zeszyt. Lepszy od
wcześniejszych numerów magazynu, ale nadal daleki od tego, by mógł być naprawdę
dobry i satysfakcjonujący. Niezły jest jednak, bardziej jako oddzielne dzieło,
niż ciąg dalszy przygód fajnej bohaterki, ale cóż poradzić.
Komentarze
Prześlij komentarz