Kapitan Ameryka: Uwięziony w wymiarze Z – Rick Remender, John Romita Jr.

KICK ASS OF AMERICA?

 

Swego czasu Ed Brubaker wziął i zrobił rewolucję. Zaczął pisać „Kapitana Amerykę”, stworzył Zimowego Żołnierza, przywracając do serii postać Bucky’ego, uśmiercił Kapitana, potem obsadził w tej roli Bucky’ego właśnie, jeszcze później ożywił Rogersa… Sporo by wymieniać, ale to możecie poczytać sami, bo seria ukazuje się na polskim rynku od jakiegoś czasu. Po takiej rewolucji ciężko było mierzyć się z tytułem i legendą. Do tego obowiązki scenarzysty przejął no nim Rick Remender, komiksowy wyrobnik co najwyżej, który w superhero nie czuje się z dobrze, chociaż je pisuje. I co? I, o dziwo, dobrze mu to wyszło. Całkowicie zmienił charakter tego wszystkiego, nie przejmował się dokonaniami poprzednika i robiąc po swojemu, stworzył coś, co naprawdę warto jest poznać.

 

Kapitan Ameryka ma kolejny problem. Tym razem został więźniem dziwnego Wymiaru Z, a na dodatek musi zaopiekować się pewnym chłopcem. Jakby tego było mało dzieciak to syn jednego z jego wrogów, Arnima Zoli. A wrogowie czyhają na nich na tych pustkowiach, które przyszło im przemierzać i…

 

Spore, pozytywne zaskoczenie – tym dla mnie okazał się ten komiks. Kupiłem, bo Romita Jr. narysował, kolorystycznie wspierał go Dean White, z którym jeszcze od czasu „Amazing Spider-Mana” z podtytułem „Big Time” tworzy swoisty dream team i szczególnie mi to pasuje graficznie. Ale okazało się, że fabuła o dziwo, też jest na naprawdę dobrym poziomie. Remender zaczyna nią liczący 25 zeszytów siódmy volume „Kapitana”, a po nim pisał jeszcze ciąg dalszy w postaci serii „All-New Captain America” (ten tytuł przeszedł potem w „Captain America: Sam Wilson”, a obok niego pojawił się „Kapitan Ameryka: Steve Rogers”, czyli już rzeczy polskim czytelnikom znane dzięki Marvel Now). Ale te zebrane tu dziesięć zeszytów to zamknięta, niezależna historia. No i przede wszystkim niezależna od wszystkiego – nic nie trzeba wiedzieć, nie trzeba znać żadnych komiksów o Kapitanie, by w nią wejść i bawić się świetnie, bo wszystko jest wyjaśnione i ograniczone do własnych ram.

 


A najlepsze jest to, że to nie tyle superhero, choć tej superbohaterszczyzny jest tu też sporo, a fajna, nieco oldschoolowa fantastyka. I to taka klimatyczna, niemal postapokaliptyczna w swym looku. No mnie to kupuje. Może to i przewidywalne, może i nieskomplikowane, ale jest akcja, jest fajne przedstawienie postaci i całkiem krwawo też jest. To już nie ponury thriller szpiegowski Brubakera i dobrze, bo odświeża nieco serię, postać i schemat też trochę odświeża. Dobrze się to czyta, dynamika jest dobra, tekst nie przytłacza, ale też nie jest go za mało. A rozrywka jest na poziomie, dla starszego odbiorcy też się nadaje i świetnie wchodzi zarówno jako i kolejna opowieść o Kapitanie, i rzecz dla zupełnie zielonych w temacie czytelników.

 


A i tak rysunki są tu główną atrakcją. Romita jest tu, jak w Kick Assie", wyrazisty, całkiem dosadny, cartoonowy, ale jednak dojrzały, a jak na głównonurtowy komiks od Marvela, to jednocześnie rzecz jest całkiem konkretnie brutalna. I ma nastrój, jakiego coraz bardziej komiksom brakuje. A tak w ogóle wszystko to wygląda, jak „Kick Ass”, którego Romita też przecież rysował. I to jest jak najbardziej in plus, bo „KA” to jeden z najlepszych komiksów w dorobku Juniora.

 

Czyli warto, bo dobrze jest. Fabularnie, graficznie. Może to nie historia tak znana, jak „Zimowy żołnierz”, ale obok niego, „Śmierci Kapitana Ameryki”, „Tajnego Imperium” i „Operacji Wskrzeszenie” to dla mnie najlepszy Cap jakiego czytałem.

Komentarze