Swego czasu Ed Brubaker wziął i zrobił rewolucję.
Zaczął pisać „Kapitana Amerykę”, stworzył Zimowego Żołnierza, przywracając do
serii postać Bucky’ego, uśmiercił Kapitana, potem obsadził w tej roli Bucky’ego
właśnie, jeszcze później ożywił Rogersa… Sporo by wymieniać, ale to możecie
poczytać sami, bo seria ukazuje się na polskim rynku od jakiegoś czasu. Po
takiej rewolucji ciężko było mierzyć się z tytułem i legendą. Do tego obowiązki
scenarzysty przejął no nim Rick Remender, komiksowy wyrobnik co najwyżej, który
w superhero nie czuje się z dobrze, chociaż je pisuje. I co? I, o dziwo, dobrze
mu to wyszło. Całkowicie zmienił charakter tego wszystkiego, nie przejmował się
dokonaniami poprzednika i robiąc po swojemu, stworzył coś, co naprawdę warto
jest poznać.
Kapitan Ameryka ma kolejny problem. Tym razem
został więźniem dziwnego Wymiaru Z, a na dodatek musi zaopiekować się pewnym
chłopcem. Jakby tego było mało dzieciak to syn jednego z jego wrogów, Arnima
Zoli. A wrogowie czyhają na nich na tych pustkowiach, które przyszło im
przemierzać i…
Spore, pozytywne zaskoczenie – tym dla mnie okazał
się ten komiks. Kupiłem, bo Romita Jr. narysował, kolorystycznie wspierał go
Dean White, z którym jeszcze od czasu „Amazing Spider-Mana” z podtytułem „Big
Time” tworzy swoisty dream team i szczególnie mi to pasuje graficznie. Ale
okazało się, że fabuła o dziwo, też jest na naprawdę dobrym poziomie. Remender
zaczyna nią liczący 25 zeszytów siódmy volume „Kapitana”, a po nim pisał
jeszcze ciąg dalszy w postaci serii „All-New Captain America” (ten tytuł
przeszedł potem w „Captain America: Sam Wilson”, a obok niego pojawił się
„Kapitan Ameryka: Steve Rogers”, czyli już rzeczy polskim czytelnikom znane
dzięki Marvel Now). Ale te zebrane tu dziesięć zeszytów to zamknięta,
niezależna historia. No i przede wszystkim niezależna od wszystkiego – nic nie
trzeba wiedzieć, nie trzeba znać żadnych komiksów o Kapitanie, by w nią wejść i
bawić się świetnie, bo wszystko jest wyjaśnione i ograniczone do własnych ram.
A najlepsze jest to, że to nie tyle superhero, choć
tej superbohaterszczyzny jest tu też sporo, a fajna, nieco oldschoolowa fantastyka.
I to taka klimatyczna, niemal postapokaliptyczna w swym looku. No mnie to
kupuje. Może to i przewidywalne, może i nieskomplikowane, ale jest akcja, jest
fajne przedstawienie postaci i całkiem krwawo też jest. To już nie ponury
thriller szpiegowski Brubakera i dobrze, bo odświeża nieco serię, postać i
schemat też trochę odświeża. Dobrze się to czyta, dynamika jest dobra, tekst
nie przytłacza, ale też nie jest go za mało. A rozrywka jest na poziomie, dla
starszego odbiorcy też się nadaje i świetnie wchodzi zarówno jako i kolejna
opowieść o Kapitanie, i rzecz dla zupełnie zielonych w temacie czytelników.
A i tak rysunki są tu główną atrakcją. Romita jest tu, jak w „Kick Assie", wyrazisty, całkiem dosadny, cartoonowy, ale jednak dojrzały, a jak na głównonurtowy komiks od Marvela, to jednocześnie rzecz jest całkiem konkretnie brutalna. I ma nastrój, jakiego coraz bardziej komiksom brakuje. A tak w ogóle wszystko to wygląda, jak „Kick Ass”, którego Romita też przecież rysował. I to jest jak najbardziej in plus, bo „KA” to jeden z najlepszych komiksów w dorobku Juniora.
Czyli warto, bo dobrze jest. Fabularnie,
graficznie. Może to nie historia tak znana, jak „Zimowy żołnierz”, ale obok
niego, „Śmierci Kapitana Ameryki”, „Tajnego Imperium” i „Operacji Wskrzeszenie”
to dla mnie najlepszy Cap jakiego czytałem.
Komentarze
Prześlij komentarz