Amazing Spider-Man: Korporacja Beyond #2 – Patrick Gleason, Kelly Thompson, Zeb Wells, Jed MacKay, Geoffrey Thorne, Sara Pichelli, Mark Bagley, Jan Bazaldua, Michael Dowling, Carlos Gómez, Fran Galán, Patrick Gleason, Jim Towe, C.F. Villa
KIEPŚCIZNA
BEYOND
Polskie wydanie tego komiksu ma taki plus, że
dostajemy go w dwóch grubszych tomach zamiast standardowych czterech. W sumie
to nawet niezły patent, bo niejeden czytelnik zawiedziony pierwszą częścią
jeszcze – może z sentymentu, może coś – da szansę drugiej i doczyta do końca, w
końcu to tylko łącznie dwa tomu. Gdyby to były cztery… sami wiecie. A ta historia
kiepska jest i nie ma co tu ukrywać. Wtórny pomysł, o wiele gorzej wykonany niż
kiedyś, dopełniony równie wtórnymi wątkami, zawodzi coraz bardziej. Jest tu
parę niezłych momentów, te jednak toną w zalewie bylejakości i kiepskich pomysłach,
które nie tylko jeszcze bardziej zaniżają poziom serii, niż to miało miejsce za
czasów Spencera, ale, co gorsza, rujnują fajną postać, jaką jest Ben, prowadząc
nas w kierunku wielkiego wydarzenia, jakie będzie miało miejsce za pewien czas
(mowa o „Dark Web”, które też nie będzie posiadało za grosz inwencji).
Korporacja Beyond zatrudniła Bena, by był ich Spider-Manem
i wykonywał dla nich misje. Co gorsza mają prawa do pajęczego wizerunku i
nazwy. Ale to jedynie czubek góry lodowej, bo po tym, czego Ben dowiedział się
ostatnio, przestał ufać pracodawcom, a ci… cóż, nie zamierzają spokojnie
patrzeć, jak topnieje jego zaufanie, dlatego też znów czyszczą mu pamięć. Jak się
bowiem okazuje, jego umysł był już wymazywany. Tym razem coś jednak idzie nie
tak i… Co z tego wyniknie? Janine stara się coś zdziałać na własną rękę, ale Beyond
nie śpi i ma w zanadrzu jeszcze asy, które może zagrać…
Tymczasem Peter powoli wraca do zdrowia, ale nadal nie
nadaje się do roli Spider-Mana. Czarna Kotka postanawia zaangażować Kapitana Amerykę,
by pomógł go przetestować i ponownie przygotować do roli Pajęczaka. Niestety nawet
Peter doskonale wie, że nie ma dość siły, by toczyć walkę, ale jednocześnie nie
umie usiedzieć w miejscu. Niestety jednocześnie dawny „znajomy”, chcąc zmusić
kotkę do pomocy, na cel obiera chorego Parkera i zarówno Kotka, jak i MJ będą
musiały połączyć siły, żeby coś z tym zrobić. Jak sobie poradzą? I co będzie,
gdy na scenie w końcu pojawi się Królowa Goblinów?
Może i opis nie brzmi źle, ale wykonanie to już
zupełnie inna bajka. Niestety. Scenariusze – nie scenariusz, a scenariusze
właśnie, bo nad pisaniem i rysowaniem tej serii siedziało sporo osób i to się
czuje – to robota na różnym poziomie, ale nigdy nie wykraczającym ponad
przeciętność. Czytając całe „Beyond” widzi się to wyraźnie i ma się często wrażenie,
że robiono to na zasadzie każdy sobie. W jednym numerze Peter skacze po dachach
i walczy z przestępcami, w drugim leży w łóżku nieświadomy – to taki
najbardziej rzucający się w oczy przykład. W poprzednim tomie mieliśmy zeszyt horrorowy,
który do niczego nie pasował, nie wnosił nic do akcji i w ogóle był nie wiadomo
skąd i po co. I takich momentów nie wiadomo skąd, po co albo zwyczajnie nieprzekonujących
jest tu więcej. I nawet gdy twórcy próbują to wszystko posklejać do kupy,
rozłazi się to w szwach.
Największym problemem są tu pomysły i postacie. Nie
wiem czemu, ale bohaterowie jakoś nie przypominają samych siebie. Czasem są
ukazani zbyt na serio, czasem z przesadnym luzem i humorem – i w tym drugim
przypadku bez żadnej motywacji, bo ton serio przy całym tym dziejącym się na
stronach dramacie da się jeszcze przełknąć. Ale problemem jest też ten dramat. Ta
akcja. Dzieje się dużo, ale w sposób, który sprawia, że nic mnie to nie
obchodzi. Postać zginie? Nie, ale nawet gdyby, to i tak miałbym to gdzieś, tak
nijakie są to kreacje. Niby mamy wielkie zagrożenie co i rusz, szybką akcję –
akurat akcja, dzięki niektórym ilustracjom, bo nie fabule niestety, wypada
fajnie – ale nie czuje się tu wagi, znaczenia czy jakichkolwiek emocji. Poza tym
to wszystko jest tak bezlitośnie kopiowane, że aż żal cztery litery ściska. Jestem
wielkim fanem Pająka, to raz, jestem też jednym z nielicznych ludzi, którzy
uwielbiają drugą „Sagę klonów” – nie bezkrytycznie, widzę jej błędy, widzę
nudę, którą czasem tam wiało i całą masę bzdur, ale w porównaniu z takimi opowieściami,
jak „Korporacja Beyond” to tamto było mistrzostwo świata – a jednak czytam tę
opowieść, która klonami przecież stoi i zgrzytam zębami. Wszystko jest tu nie
tak. Mamy te kopiowane fabuły („Blood Brothers”), kopiowane pomysły (to
wymazywanie pamięci to wypisz wymaluj to, co zrobili koledzy z Batmanem w
czasach „Kryzysu tożsamości”, ale tam to było super poprowadzone i ile się z
tym wiązało emocji i konsekwencji), ale wszystko jest jak cover piosenki
zagrany przez kogoś, kto grać nie umie – żaden dźwięk nie brzmi, jak powinien,
wszystko jest obok, wszystko zgrzyta i nie daje frajdy.
Są tu fajne rysunki, momentami, ale nawet one nie
ratują opowieści. Bagley akcję daje radę, ale twarze w jego wykonaniu są coraz
gorsze, a kolor nie pasuje do jego kreski. Sara Pichelli, którą zawsze lubiłem,
tu sprawia wrażenie, jakby jej się nie chciało. Villa nawet fajnie zrobił moim
oczom, ale to też robota, jakich w Marvelu wiele, a reszta to taki misz masz
gdzie na jednej stronie potrafi być i realistycznie, i cartoonowo infantylnie w
złym guście. Zresztą już okładki obu tomów pokazują nam, że nie ma się tu czego
spodziewać. No i to chyba najlepsze podsumowanie. Niby się dzieje, niby są tu elementy
mające znaczenie, jak chociażby powrót po latach Janine etc., ale i tak nie ma
się czego po tym spodziewać. Chyba, że powielania schematów i zepsucia na długi
czas fajnych postaci, które zasługiwały na o wiele więcej.
Komentarze
Prześlij komentarz