Robale są z nami już 30 lat. Cięzko uwierzyć, ale taka jest prawda. Debiutowały w 1995 roku i przez ten czas trochę ich na rynku było. A ja... A no ja w „Wormsy” grywam od długich lat, chociaż nie od tylu dekad. To właściwie jedna z moich ulubionych serii, którą stawiam obok chociażby „Tomb Raidera”, gameboyowych „Pokemonów”, przygód Wieśka i „GTA” czy gier z serii „Saints Row”. W odsłonę „W.M.D”, będącą powrotem twórców do dwuwymiarowych gier, zagrałem już dawno temu, nawet dawno wystukałem pare słów w temacie, ale tak się złożyło, że nie puściłem ich, jak dotąd, i… Z miejsca mnie kupiła ta gierka. Nie wiem czy jest najlepszą odsłoną cyklu, bo wciąż uwielbiam „Worms World Party” w wersji remastered, a „Armagedon”, wiadomo, nawet nie trzeba wspominać, tym bardziej, że „W.M.D.” nie jest wolne od minusów, ale to wciąż rewelacyjna gra i jedna z najlepszych z robakami w długiej historii cyklu. I, dla mnie osobiście, to jedna z tych odsłon, do których najchętniej wracam, bo i wizualnie, i pod względem personalizacji, robi najlepsze wrażenie.
Jeśli ktoś nie wie, o co chodzi w tych grach, to mamy tu do czynienia z turową strategią, w której dwie armie robaków (tak sobie ktoś sprytnie pomyślał - Worms, Robaki i skojarzenie z War, czyli wojną) walczą ze sobą na dwuwymiarowej planszy, którą dewastują coraz bardziej kolejnymi rodzajami broni. I, jak wiadomo, wszystko opiera się na próbach pokonania przeciwnika, mając na wyprowadzenie ataku konkretną ilość czasu, więc trzeba decydować w miarę szybko, obmyślać strategie i dobierać nie tylko broń, ale i chociażby kąt wystrzelenia danego pocisku, bo wiadomo, warunki pogodowe wpływają na tor lotu... Ale jednocześnie jest tu też dużo nowych rodzajów sprzętu, które pozwalają poruszać po planszy w dotychczas niespotykany sposób i zadawać ataki, jakich wcześniej nigdy się nie dało. A wszystko to w iście epickiej rozpierdusze!
Właściwie to nie wiem, czemu tak lubię „Worms”. Nie znoszę gier turowych i z tej przyczyny nudziłem się na słynnych „Heroes III” czy przy kolejnych „Warhammerach”, które szybko odinstalowywałem. Nie trawię też rozgrywek na czas, nawet w moich ulubionych grach. Do tego całość jest w zasadzie monotonna – zmieniają się tylko plansze, tudzież wrogowie do zabicia. Nuda? Bynajmniej. Uwielbiam te gry, gram w nie długimi godzinami i wciąż wracam. I coraz uzupełniam robacze braki w mojej biblioteczce gier (choć mało już tego zostało - mam wszystko, co dało się kupić cyfrowo na PC i mobilnie, a i cieszę się z posiadania pierwszej odsłony 3D na płytce, bo tylko w tej wersji pozostały deathmatche w tym ten z Titaniciem).
„W.M.D”. ma w sobie wszystko to, za co uwielbiam
cykl. Plus masę nowości. Jednym z najciekawszych elementów jest wykorzystywanie
pojazdów takich jak mechy, czołgi czy łodzie. Do tego poza arsenałem, który
mamy na wyposażeniu, na planszy można znaleźć wszelkiej maści inne sprzęty
stacjonarne, od moździerzy, po karabiny snajperskie. Ale i sam arsenał jest bogatszy.
Betonowy osioł, który masakruje wszystko z czym się zetknie (dotąd w większości odsłon zarezerwowany tylko dla szczęściarzy, którzy znaleźli go w skrzyniach), satelita strzelający
laserem, przez co można osłabić kilka robaków na raz (OMG) czy tryb Armagedon (coś
jak dawne sudden death, wcześniej też zarezerwowane głównie dla szczęściarzy), gdzie meteoryty spadając z nieba rujnują planszę, wykańczając
większość, jeśli nie wszystkie wormsy na planszy (w ten sposób w dwanaście
sekund udało mi się wygrać jedną z rund). Mamy do tego nawet budynki, w które możemy wchodzić i się w nich kryć.
Kolejne plusy tu poprawiona grafika, świetne efekty tak wizualne, jak i dźwiękowe czy ciekawsze, niż dotąd tryby treningowe czy wyzwania solowe, a także jeszcze bardziej rozbudowany tryb personalizacji robaków, także pod względem dubbingu. Ale są też minusy. W trybie multiplayer dostajemy stosunkowo niewiele plansz – w „Worms World Party” było ich o niebo więcej i miały bardziej zróżnicowaną formę – a dodatki pokroju budowania własnej broni (można też rozbierać swój arsenał i przebudowywać go, a to wszystko w trakcie rundy przeciwnika, więc element czekania został zredukowany, choć nie wyeliminowany) bywają o tyle ciekawe, co czasem męczące, gdy trzeba zbierać skrzynki z zaopatrzeniem, żeby móc coś zbudować, podczas gdy chciałoby się konkretniej działać.
Ale, jak widać, minusów nie jest wiele. A całość to
po prostu świetna gra dla miłośników serii. Może nie idealna, jednak na pewno z
miejsca wpadająca w oko i stanowiąca jedną z najlepszych odsłon serii. Dobrze,
że twórcy porzucili tworzenie kolejnych produkcji 3D (jeśli „Wormsy”, to tylko
w 2D, chyba każdy się zgodzi?) i stworzyli coś takiego, co mimo niewielkiego
wyboru plansz, nie pozwala się nudzić i sprawia, że gracz chce wciąż wracać i
wracać do tego tytułu.
Komentarze
Prześlij komentarz