Amazing Spider-Man: Big Time – Dan Slott, Humberto Ramos

NA SZCZYCIE

 

Zastanawiałem się czy od razu brać się za tę opowieść, ale co tam, niech leci. Co będę przerywał Spiderowy ciąg, co będę wciskał coś pomiędzy. Była wielka saga o całkiem nowy dniu, pora na sagę o wspaniałych dniach, kiedy Peter był na szczycie. „Big Time”, bo o nim mowa, to kolejny długi rozdział w „The Amazing Spider-Manie”. Miał przede wszystkim wyprowadzić życie Petera na prostą. I nieco poprawić jego sytuację. Zamysł i cel to jedno, drugie to jakość, jaką rzecz ma do zaoferowania. Bo, jak zawsze jednak, kiedy scenariusze pisze Slott, wyszło co najwyżej nieźle i bardziej warto poznać ten album dla konkretnych momentów, niż jako całość.

 

Spider-Man staje na czele Avengers by pokonać atakujące miasto Octoboty. Pojawia się też Fantastyczna Czwórka. Życie Petera też zaczyna się zmieniać. Michelle opuszcza mieszkanie, więc i Parker musi się wyprowadzić, brakuje mu pieniędzy... Na szczęście z propozycją pracy przychodzi Marla Jameson. A to przecież dopiero początek. Gdy w mieście pojawia się nowy Goblin, nikt nie wie jeszcze, że już niedługo powróci jeden ze starych. Do tego pojawi się Black Cat, która wciągnie Spidera w misję związaną z Kingpinem…

 

Nie wiem dlaczego Slottowi powierzono pracę nad większością numerów „Amazing Spider-Mana” po tym, jak J. Michael Straczynski opuścił serię, bo nie jest on zbyt dobrym scenarzystą. Miewa przebłyski świetności, jednak tylko czasem potrafi zadowolić, a ci, którzy cenią naprawdę dobre komiksy, muszą się męczyć z jego typowo komercyjnym pisarstwem, w którym nie ma większego sensu, za to dzieje się dużo i niestety nie zawsze ciekawie. I tak jest w przypadku „Big Time” właśnie.

 

Fabuła jest prosta i klasyczna w najgorszym znaczeniu tych terminów. Kilka momentów jest niezłych, drugi zeszyt, gdzie Peter zaczyna pracę z laboratorium Horizon nawet dostarcza konkretnej rozrywki, ale co z tego, skoro nic konkretnego ani naprawdę ciekawego nas tu nie czeka. A mogłoby, bo potencjał był, ale Slott wolał poczytać ster numery Pająków, skopiować to, co już każdy zna na pamięć i zaserwować nam raz jeszcze, w formie przypalonego kotleta, który jedynie miejscami zachował nieco smaku.

 


Cieszy za to specyficzna w swej cartoonowości kreska Ramosa, który po prostu zadowala każdego, kto lubi ten styl. Tusz Scotta Hanny zaś, to jak zawsze perełka. Do tego mamy dobry kolor, dzięki czemu album pozostaje i intensywny pod względem barw, i należycie mroczny. Niby dziecinny, w swej mangowej estetyce, ale jednocześnie odpowiedni i dla starszego odbiorcy. Gdyby rysunki zrobił ktoś inny, w połączeniu z przeciętnym scenariuszem byłoby kiepsko, na szczęście Ramos sporo w przypadku „Big Time” ratuje.

 

Słowem podsumowania, kolejny niezły, choć nie powalający na kolana komiks duety Slott / Ramos. Akcja, niezłe rysunki, sporo żartów, ale i dużo wtórności, dają rzecz stricte dla zagorzałych fanów. Choć dla kilku istotnych wydarzeń warto by miłośnicy ją przeczytali.

Komentarze