SZKOLNE PORZĄDKI
Ostatnio postanowiłem w końcu wrócić do czytania
„Felixa, Neta i Niki”, bo może to i taka polska odpowiedź na „Harry’ego
Pottera” (bez urban fantasy, ale z trójką bohaterów podobnych pod każdym
względem, szkołą i dziwnymi stworzeniami do spotkania w jej murach, dzięki
pewnemu profesorowi), ale jednak ja tą serię lubię. Bo mimo podobieństw, ma
swój charakter i przede wszystkim fajna jest. A że dotąd wyszło już osiemnaście
tomów, a autor wciąż tworzy kolejne, choć już nie tak często, jak kiedyś, wychodzi na to, że podoba się nie tylko mnie. No i przy okazji te osiemnaście książek to też nie wszystko,
bo w międzyczasie Kosik serię dopełniał wydawanymi to tu, to tam opowiadaniami.
Część z nich zebrano w jeden tom, dwa nowsze jednak jak dotąd funkcjonują
jedynie samodzielnie, a „Zygfryd” (swego czasu wydany zarówno w formie
zeszytowej, jak i dostępnej niegdyś na stronie wydawcy wersji cyfrowej) to
jedno z nich. Nie jest to może najlepsze z opowiadań z serii, ale swego czasu
było ważne – po trzech latach nieobecności cyklu na rynku przypomniało nam, że
jest na co czekać, dodało coś do otwartego zakończenia poprzedniego tomu i rozbudziło
apetyt na to, co nadejść miało potem.
Po blackoucie i szaleństwie, jakie wybuchło po
efekcie Carringtona, świat wraca na normalne tory, a nasi nastoletni
bohaterowie do szkoły. Wprowadzone przez Wąsa zamiany zostały cofnięte, ale to
nie koniec szkolnych problemów. Przede wszystkim jednak trzeba placówkę
przywrócić do funkcjonalności, od spraw związanych z siecią, po kwestie dróg
ewakuacyjnych, a do tego zaprzęgnięci zostają niechętni uczniowie, którzy wraz
z przydzielonymi do grup nastolatków nauczycielami zabierają się do działania.
A tymczasem dochodzi do serii dziwnych kradzieży i… Co z tego wyniknie? Czy
Felix dowie się w końcu czegokolwiek o swojej dziewczynie, której lot nie
dotarł do celu? I kim jest Zygfryd, o którym wspomina profesor Butler?
No i takie jest to opowiadanko, gdzie akcja dzieje
się w szkole, coś tam dopowiada do wydarzeń już znanych, ma pewną dozę
tajemnicy, ale fabularnie jest oczywiste i bardzo nieskomplikowane. Acz sympatyczne.
W sumie, jak większość części serii. No ale to w końcu literatura młodzieżowa,
zbyt złożona być nie może, liczy się by było dynamicznie i w klimacie, jakiego
oczekują odbiorcy. I tak jest. Przyjemnie przy tym napisane, z wyrazistymi postaciami
i ogólnie wszystkim tym, co we „FNiN” lubimy. Tylko mniej i bardziej w formie
przejściowej, między jednym tomem a drugim.
No i właśnie tak to należy traktować. Można czytać
samodzielnie, bo nieskomplikowana to rzecz i nikt się nie zgubi, a co wiedzieć powinien,
wyłożone jest wprost w tekście, niemniej najlepiej sprawdza się jako dodatek,
epilog do „Końca świata jaki znamy” i zarazem prolog do „Zero szans”. Ale kiedyś i ono powinno zostać zebrane w jakimś tomie (albo zostać dołączone do tych, pomiędzy którymi się dzieje).
Komentarze
Prześlij komentarz