This War of Mine: Final Cut (PC)


WAR IS WHORE

 

„This War of Mine”. Długo się wahałem, czy w ogóle grać w te grę. Gameplay nie zachwycał, a tematyka wojenna to dla mnie od zawsze taka atrakcja, jak podcieranie się papierem ściernym, a do aż takich masochistów nie należę. Z drugiej jednak strony było w tym coś intrygującego, a zapowiedzi, że ryje psychikę, że depresyjna, więc w końcu się skusiłem. Warto było? A no warto, ale o dziwo bardziej dla DLC niż głównej opowieści. No i nie przytargało mną to psychicznie tak, jak zapowiadano, ale przynajmniej było napięcie czy jakoś dociągnę bohaterów, których dostałem do końca konfliktu.

 

Akcja dzieje się w czasie wojny w fikcyjnym (ale wzorowanym na Sarajewie) Pogoren. Tu bohaterowie, którzy zamieszkują w niszczonym budynku, muszą od teraz dbać o miejsce, zbierać zapasy i sprzęt i starać się przeżyć w oblężonym mieście, gdzie na każdym kroku czają się zagrożenia.

 

No i właśnie tak wygląda ta gra. Dnie spędzamy w domu, a to odpoczywając, to lecząc, to budując kolejne sprzęty, słuchając radia czy starając się naprawić, co się da albo znaleźć nieco rozrywki, choćby w postaci rozmowy z innymi, by poprawić nieco swój stan psychiczny, noce zaś to okazja do wyjścia, przeszukiwania ruin i umykania wrogom – albo walka z nimi. Czasem trafimy na kogoś, komu trzeba pomóc, czasem musimy podjąć trudne decyzje komu dać coś ze skromnych zapasów albo kogo leczyć, kiedy leków brak – odbija się to na naszej psychice, ale i na bohaterach, którzy bez jedzenia czy leków potrafią uciec i przepaść bez wieści czy odebrać sobie życie. Do tego samobójstwo popełnić może i postać, którą sterujemy, kiedy w wyniku działań posypie mu się psychika – może kogoś obrabuje albo zabije. Mało? Szabrownicy mogą wedrzeć się do domu, poranić nas, okraść… Łatwo nie jest, a dodatek „The Little Ones” dorzuca do opowieść dziecięce postacie, o które trzeba się troszczyć. A wraz z upływem czasu zmienia się pogoda, nadchodzi zima, choroby…

 

Czy gra jest depresyjna? Ma taką atmosferę, ale doła nie złapałem. Wywołuje emocje? Tak, bo jednak człowiek stara się tu przetrwać do końca, a to wcale nie jest oczywiste. Jeśli zginą wszystkie nasze postacie, gra się kończy w tym miejscu i tyle. Możemy zacząć od nowa, z losowo wybranymi postaciami, których biografie poznajemy w grze, więc jednak walka o to, by przetrwać konflikt, który może trwać różną ilość dni zależnie od konfiguracji postaci, które otrzymaliśmy i nie zaczynać od nowa wywołuje pewne napięcie. Podobnie, jak to, by przetrwać nocny wypad i wrócić do domu – dopiero wtedy gra się zapisuje. No i z tym zapisem jest pewien problem, a mianowicie losowość. Co to znaczy? A no mniej więcej tyle, że kolejny dzień zaczynamy od przypadkowej sytuacji czy stanu. Zdarzało mi się zapisać grę z wszystkimi postaciami w pełnym zdrowiu i w ogóle, a kiedy uruchamiałem ją ponownie, byli chorzy, umierający czy nawet zdążyli zejść. Walka o odzyskanie zdrowia przez rannego bohatera, który ozdrowiał ostatecznie, przy powrocie do gry okazywała się przegrana i zakończona zgonem. A to potrafiło wkurzyć.

 

Graficznie rzecz jest fajna, ale ten płaski widok, to 2D, jednak wprowadzało monotonię. Dlatego też dodatki, które miały może i bardziej liniową fabułę, ale za to sporo nowości, bardziej mi podeszły. Bo może i survival, jak w podstawce, może mniej swobody, ale jednocześnie więcej akcji, więcej treści i nieco nowych, ciekawszych lokacji. Tu, niestety przez pewien bug, w historii z ratowaniem dzieł sztuki nie udało mi się osiągnąć zakończenia, na jakie liczyłem (paliwa nie było tam, gdzie powinno, bym mógł wywieźć wszystko ciężarówką), ale i tak fajnie się to ogrywało. Choć słowo „fajnie” nie pasuje tu za dobrze, ale wiecie, o co chodzi. Czy w podstawce udało mi się dotrwać do końca konfliktu? Tak, ale dopiero za trzecim razem, stawiając przede wszystkim na pułapki na szczury, dzięki czemu nie musiałem martwić się o pożywienie – no i przesypiając czasem jakąś dobę, kiedy mogłem sobie na to pozwolić. Posiedziałem nad gierką 28 godzin, może kiedyś jeszcze do niej wrócę, ale nie szybko. Jednak wydanych na nią kilkunastu złotych nie żałuję.

Komentarze