Ostatnie dzieciaki na Ziemi – Max Brallier

ŻYCIE JAKO GRA

 

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby połączyć przygody Grega Heffleya z „Dziennika Cwaniaczka” z post apo, potworami i zombie? Pewnie nie, bo kto przy zdrowych zmysłach miesza komedię dla dzieci z ginącym światem, krwiożerczymi bestiami i żywymi trupami? A jednak Max Brallier (wraz z pomocą rysownika Douglasa Holgate’a) wpadł na taki pomysł, a z niego zrodziła się seria „Ostatnie dzieciaki na Ziemi”. Rzecz ciekawa i nawet jeśli nie jest do końca spełniona, młodzi czytelnicy się na niej nie zawiodą.

 

Głównym bohaterem tej opowieści jest trzynastoletni Jack Sullivan, chłopak jakich wiele. No może trochę opóźniony, jak sam o sobie mówi, ale przecież nigdy nie miał lekkiego życia. Jako sierota włóczył się od jednej rodzinny zastępczej, do drugiej. Jak na niego przystało i w tej sytuacji starał się znaleźć pozytywy, ale trudno było się ich doszukiwać w przypadku Robinsonów. Ci bowiem, kiedy tylko zaczęła się apokalipsa potworów, kolokwialnie mówiąc, dali nogę. Jack został sam i musiał jakoś uporać się z zagrożeniami i przetrwać.

I w tym właśnie momencie zaczyna się opowieść o nim. Świat spotkała zagłada, biegają po nim zombie i najróżniejsze dziwaczne potwory, mutanty i kto tam wie co jeszcze. Jack natomiast (kiedy nie rezyduje w swoim podrasowanym domku na drzewie) walczy, stara się zdobywać pożywienie i wszystko, co niezbędne a swoją codzienność traktuje tak, jak wiele rzeczy w życiu – niczym grę komputerową. Wyznacza więc sobie najróżniejsze questy i stara się jakoś skatalogować bestie, z którymi styka go los. Jak długo jednak utrzyma się taki stan rzeczy?

 

Sympatyczna to książka. Nie wybitna, daleko jej też do „Dziennika Cwaniacka”, który docelowo miała przypominać, ale sympatyczna właśnie. Lekko i prosto napisana, czyta się szybko i przyjemnie. Sporo czerpie z gier, równie wiele z popularnych opowieści dla dzieci, zaczynając od komiksów, przez „Pokémony”, gdzie odkrywanie nowych dziwnych istot jest równie ważne, jak odszukiwanie kolejnych znajdziek w grach. A do tego dochodzi tak lubiany przez dzieci wątek samodzielności, dorosłości w ich wykonaniu i pokazaniu, że są lepsi od prawdziwych dorosłych.

 

Szkoda, że całość nie śmieszy tak, jak „Cwaniaczek”. Jest zabawnie, temu nie przeczę, ale w bardziej stonowany sposób. Może młodych czytelników mocniej rozbawi ta lektura, ale dorośli śmiechem wybuchać nie będą. Niemniej i oni będą bawić się mogą nieźle. Co warto nadmienić, mimo tematyki, całość nie zawiera treści, które dla dzieci byłby nieodpowiednie, ale bywa nastrojowa. Przy okazji bardzo udane są też ilustracje, łączące się z komiksowymi wstawkami, które uprzyjemniają lekturę. Ilustracje, cartoonowe i pełne nonszalancji, świetnie pasują do całości i dobrze ją uzupełniają.

 

Jeśli więc szukacie niezłej książki dla młodych (nie obyło się jednak bez wpadek – pewien fragment powieści mamy powtórzony po angielsku, przez co gdzieś zniknął dalszy jej kawałek, na szczęście mały), która będzie miała szansę oderwać ich sprzed ekrany komputera, „Ostatnie dzieciaki na Ziemi” to coś, czym powinniście się zainteresować. To w końcu lekka, fantastyczna przygodówka. Na długie popołudnie, podróż czy weekendowe czytanie będzie jak znalazł.

Komentarze