Ulice strachu (film)

MIEJSKA LEGENDA

 

„Ulice strachu” (nie mylić z „Ulicą strachu”) to taki film, który właściwie przepadał. Dziecko swoich czasów, teen slasher z lat 90., powstały na fali popularności gatunku, który nie przetrwał zderzenia z legendą „Krzyku”, z którego równie mocno czerpał, co „Krzyk” z „Kiedy dzwoni nieznajomy”. Swoje zarobił, dwóch kontynuacji (plus jeszcze jednej produkcji, w zasadzie niezwiązanej z serią) się doczekał, podobno ma być też reboot, ale krytycy nie zostawili na nim wielu suchych nitek. Nie od dziś jednak wiadomo, że – co wybrzmiewa mocno w sequelu – kto nie umie sam niczego stworzyć, zostaje nauczycielem (albo krytykiem). A w ogóle to krytycy się nie znają. Dlatego, choć produkcji można sporo zarzucić, wyładowane smaczkami „Ulice strachu” to wciąż kawał fajnego slahera i jeden z ciekawszych filmów tego typu tamtych lat, który niezmiennie dostarcza frajdy fanom gatunku. A na pewno dostarcza jej mnie.

 

Fabuła filmu jest prosta. Gdy zamordowana zostaje jedna ze studentek, nikt nie podejrzewa jeszcze, że uczniom przyjdzie zmierzyć się z seryjnym mordercą. Wkrótce, wraz z kolejnymi zgonami, okazuje się, że młodzi ludzie giną na sposoby znane z legend miejskich. Sprawę stara się wyjaśnić studentka, Natalie Simon, która kiedyś przyjaźniła się z zamordowaną dziewczyną, a która skrywa swój sekret…

 

Nie da się powiedzieć by ten film był odkrywczy, świeży czy finezyjny. Proste, typowe postacie, grubą kreską rysowane, standardowa, by nie powiedzieć sztampowa fabuła, sporo znanych twarzy, ale… No właśnie, to co powinno być minusem tego filmu, okazuje się jego pozytywną stroną. Fabuła jest typowa, ale prosty myk, że postacie giną tak, jak w doskonale znanych – zwłaszcza w Stanach – legendach miejskich ma w sobie pewien urok. W ten sposób produkcja na każdym polu puszcza do nas oko, odtwarza klisze i schematy, jak odtwarza urban legends. Przy okazji rzecz pełna jest estereggów i smaczków, widocznych już w samej obsadzie, ale nie tylko.

 

A co to za obsada? W rolach głównych twarze mało znane, ale też w pewnym sensie kojarzące się horrorowo, bo w roli głównej mamy Alicię Witt (czarownicę z „Czterech pokoi”), a partnerująca jej Rebecca Gayheart zagrała rok wcześniej w „Krzyku 2”. Obok nich pojawiają się np. Tara Reid („Powrót do miasteczka Salem”). Ale ciekawiej dzieje się na dalszym planie. Tam bowiem pojawiają się chociażby Brad Dourif („Laleczka Chucky”), Julian Richings („Mimic”, „Cube”), Natasha Gregson („Buffy”) czy niezapomniany Freddy Krueger z „Koszmaru z ulicy Wiązów”, czyli Robert Englund. I ja wiem, że to są dość tanie zagrania, że wszystko bazuje na miłych skojarzeniach, ale na tym bazuje masa podobnych rzeczy. To nic złego. A takich drobiazgów jest tu wiele, mamy w końcu nie tylko nawiązania do horrorów czy legend, ale też i inne, jak choćby scena, w której Joshua Jackson włącza radio w samochodzie. Niby rzecz oczywista i wyeksploatowana, ale powiedzcie mi, któremu dzieciakowi lat 90. i tak nie uśmiechnie się ryj, kiedy gość grający w „Jeziorze marzeń” włącza to radio, a tam leci „I don’t want to wait”?

 

Ale film, jako slasher, też daje radę. Modus operandi w postaci odtwarzania zgonów rodem z opowieści snutych przy ognisku przez naprutą młodzież to całkiem fajna i logiczna sprawa, co w połączeniu z ośmieszającym tego typu historie wykładem prowadzonym przez Englunda podkreśla metatekstualny charakter produkcji. Klimacik, typowy dla gatunku i czasów, ale jak zwykle zacny, wypada dobrze, a całość ma w sobie lekkość i niejedną komediową scenę. Nie powiem, że to mistrzostwo, że super wyczucie poszczególnych materii opowieści, bo w końcu pisał to debiutant (który potem niewiele zrobił, bo pracował przy „Brzyduli Betty” czy „Agencie przyszłości”), a reżyser, gość niemal bez doświadczenia, też szybko przepadł (zrobił jeszcze „Walentynki” czy „Przed burzą”), ale „Ulice strachu” całkiem im się udały. Nie jest to drugi „Krzyk”, ale co tam, frajda z oglądania jest? Jest. Szkoda, że dalsze części niewiele mają już wspólnego z jedynką, a trójka to niestety kiepski żart, ale pierwsze „Ulice strachu” nadal mają w sobie coś.

Komentarze