POWRÓT
DO PRZYSZŁOŚCI
Czwarty tom „Dragon Balla Super” to walka z Zamasu
na całego. Tu już nie ma odwrotu, nie ma ratunku, jest tylko walczenie o
przyszłość. I przeszłość też. Niestety, choć całość naprawdę bardzo fajnie się
czyta, są tu momenty, które chętnie bym wyrzucił (finał użycia mafuby…). Całość
jednak jest naprawdę fajna, a w całym tomiku naprawdę jest na co popatrzeć –
widowiskowe ataki, fuzje, próby i działania różnych bohaterów, bo nie tylko na Gokū,
Vegecie i Zamasu się to koncentruje, a Toyotarou ma w końcu okazję pokazać
bardziej własny styl, choć nadal w toriyamowym duchu.
Ranni Gokū i Vegeta wracają do przeszłości. Nie
udało im się wygrać z Zamasu, ale każdy z nich ma swój plan, co zrobić teraz. Gokū
planuje nauczyć się mafuby, by zapieczętować nieśmiertelnego przeciwnika,
Vegeta chce trenować, by osiągnąć własne cele. Czyj pomysł okaże się lepszy?
Tymczasem Trunks i Mai zostali w przyszłości, by
umożliwić reszcie powrót do przeszłości. Zanim jednak wojownicy powrócą, para
będzie musiała przerwać dobę, a przecież Zamasu może zabić ich w każdej chwili.
Tu jednak, na szczęście, z pomocą nadchodzą im bogowie światów, ale i oni nie
będą mogli wiele zdziałać przeciw wrogowi. Czy dla przyszłości, a właściwie
wszelkiego istnienia, jest jeszcze jakakolwiek nadzieja?
Walka, jak to dragonballowa walka, toczy się według
znanego schematu – bohaterowie stają do walki, mają plan, wszystko idzie po ich
myśli, ale wtedy okazuje się, że wróg jednak skrywa coś w zanadrzu, aż w końcu
nie wychodzi na jaw, że jednak jest coś, co może przechylić szalę zwycięstwa na
korzyść tych dobrych, więc się łapią ostatniej nadziei… No i tak to się kręci.
A potem i tak coś będzie musiało uratować sytuację, jakiś nagły zwrot akcji, bo
zbyt łatwo być nie może. I to albo się lubi, albo nie. Wiadomo, kiedyś więcej
było w tym serca, ducha, ale i obecnie mamy tu wiele wdzięczności i uroku,
który mnie wciąż kupuje.
Za wiele do omawiania tutaj nie ma, wszystko o
serii powiedziałem już w końcu nie raz i nie dwa, a powtarzanie wciąż tego samego
mija się z celem. Ten „DB” to po prostu dobra kontynuacja tego, co już z
„Superki” znamy, oferująca to, co w niej lubimy, i to co nam zgrzyta także
(plus odwrócony schemat podróży w czasie, bo to głowni bohaterowie trafią do
innych czasów, a nie na odwrót). Stary „Dragon Ball” był… właśnie stary. Wtedy
inaczej robiło się mangi, lepiej, bardziej z sercem i duchem, może nie tak
bezbłędnie graficznie, jak teraz, ale porównywanie ilustracji sprzed lat z
nowymi jest jak porównywanie efektów specjalnych w filmach z różnych dekad – w
starych fascynowało nie tylko to, co ukazują, ale też i to ile pracy i
pomysłowości w nie włożono, nawet jeśli nie były aż tak realistyczne. Podobnie
jest tu. Nowa opowieść na nowe czasy i dla nowych odbiorców. Ale nadal fajnie jest.
I nadal są tu przebłyski dawnej świetności.

Komentarze
Prześlij komentarz