Dragon Ball Super #6: Zgromadźcie się, super wojownicy! – Akira Toriyama, Toyotarou

POWRÓT NA ZIEMIĘ

 

Szósty tomik „Dragon Ball Super” to można rzec rzecz przestojowa, przygotowująca nas do wielkiego turnieju, ale skupiona na wybieraniu do niego wojowników i przeglądzie tego, co robią obecnie niektóre dawno niewidziane w serii postacie, jak chociażby Siedemnastka. Nie brakuje tu jednak akcji, a wszystkie te przygotowania wojowników do tego, co nadchodzi, połączone z prowadzeniem do akcji nowych postaci, są równie ciekawe i angażujące, co w starych „Smoczych kulach”, a co więcej trzymają znakomity poziom poprzedniego tomiku, więc naprawdę jest bardzo dobrze i tak, jak tego oczekiwałbym po tej właśnie serii.

 

Walka między bogami zniszczenia z wszystkich wszechświatów trwa, ale pojedynek nie satysfakcjonuje Królów Wszystkiego, bo ze względu na zbyt wysoki poziom wojowników, na arenie panuje chaos, a same wymiany ciosów są niemal niezauważalne. Na szczęście zmiana w postaci wystawienia Gokū i Topa, daje Wszystkom zadowolenie i zamiast niszczyć zbędne wszechświaty, zamierzają kontynuować swój pomysł turnieju i…

No i wtedy wszystko się zaczyna, bo każdy wszechświat chce zebrać najlepszą ekipę, jaką może, a ma na to tylko mniej więcej dwie doby, a co gorsza, nie każdy wojownik jest chętny do udziały w turnieju. W przypadku naszej Ziemi ciężko jest Gokū i reszcie znaleźć dziesiątkę herosów, którzy mieliby szansę w wyzwaniu. Kogo wziąć? Kto się zgodzi i za jaką cenę? Czas ucieka, a sytuacja wydaje się coraz bardziej niepewna…

 

Jest w tym tomie scena, w której Mister Popo mówi do Gokū, że ten ostatnio jest  tak zajęty sprawami kosmicznymi, że nie zauważa już co się dzieje na Ziemi i to doskonale podsumowuje całą „Superkę”. Kiedyś „DB”, choć opowiadało o wojownikach władających niezwykłymi mocami, było jednak przyziemne. Trening to było bieganie z butelkami mleka i przesuwanie głazów, nikt nie potrafił latać, a niezwykłe ataki to była taka rzadkość, że robiły wielkie wrażenie. Potem jednak zaczęły dochodzić nowe potężne postacie, seria „Z” poszła w kosmiczne klimaty, podróże w czasie i nieco boski element, „Superka” zaś to już całkowicie pójście w to, co boskie czy wszechświatowe – jeden wszechświat to za mało, jest ich wiele, a jeszcze czekają inne rzeczywistości, bohaterowie zaś władają boskimi mocami, obracają wśród najwyższych potęg i wielu zwyczajnie dorównują.

 

Dlatego tak cieszy fakt, że ponad połowa tomiku to powrót do tego, co ziemskie: ciąża Bulmy, odwiedzanie postaci, które już dawno zeszły na tak daleki plan, że w zasadzie nie istniały, a które znów mogą zabłysnąć czy pokazanie, co się dzieje z niektórymi, od dawna już przecież niewidzianymi. Jest tu powrót znanych elementów, jest sporo nostalgii, a to, co dzieje się na innych planetach dorzuca do całości fajnych drobiazgów, które będą rozwijane w kolejnych trzech tomikach, bo tyle potrwa cały turniej. Dla mnie bomba i nawet ponowne niewykorzystanie postaci Buu mi tego nie zepsuło. I chociaż swego czasu przed turniejem, jak pisałem, zrobiłem sobie przerwę i dopiero po dłuższym czasie dokupiłem resztę tomików, z tym włącznie, powiem, że to był wtedy strzał w dziesiątkę, bo mogłem łyknąć cały turniej na raz i w formie przyjemniejszej, niż na ekranie.

Komentarze