Dragon Ball Super #9: Rozstrzygnięcie i zakończenie – Akira Toriyama, Toyotarou

KONIEC TURNIEJU, POCZĄTEK… PATROLU

 

Wraz z tym tomem docieramy do kilku finałów w zasadzie. Pierwszy z nich to finał wątku Wielkiego Turnieju mocy, drugi to dokończenie przedstawiania odbiorcom w formie mangowej tego, co znamy z anime, bo anime też na turnieju się skończyło. Co prawda wątek znany z filmu „Brolly” mamy tu pominięty (a szkoda, ale to już ostatnie takie cięcie w serii, a przed nami jeszcze piętnaście tomików), jednak ten można doczytać w anime comicie wydanym po polsku, o którym już tam kiedyś pisałem. No i jest jeszcze trzeci finał, ten mój, czyli wraz z tą recenzją dotarłem do końca omawiania wczesnych tomików „Superki”, których dotąd nie omówiłem, bo swego czasu, kupując po kilka na raz, wolałem skupić się na czytaniu, niż omawianiu, tym bardziej, że każdy i tak to wszystko znał (a i ja machnąłem parę słów o tych pierwszych tomach i dodatkowych rzeczach wówczas wydanych w jednym, zbiorczym tekście). Ale teraz dobiłem do tego momentu, dopełniłem całości, recenzje reszty tomików znajdziecie w odmętach stronki, a ja jeszcze zaraz zabiorę się za tomy 22-24, żeby domknąć rozdział omawiania polskich wydań. Ale najpierw tomik 9, bo bardzo fajny jest.

 

Więc tak. Turniej zbliża się do finału, zostało coraz mniej wszechświatów i zawodników, a walka Gokū z Jirenem trwa. Obaj przebudzają w sobie swoje moce, obaj wkładają w to starcie całych siebie, jednak Gokū nie ma z nim szans, chociaż wreszcie opanował ultarinstynkt. Nawet gdy łączy siły z Vegetą, nie jest w stanie pokonać przeciwnika. Ale w końcu wychodzi na jaw sekret, dla którego walczy Jiren…

Jakiś czas potem (i po kolejnym planie Frizera oraz starciu z Brollym), członkowie Galaktycznego Patrolu uprowadzają śpiącego wciąż Buu, a kiedy Gokū i Vegeta się wtrącają, także oni zostają przez nich uprowadzeni. W kosmosie pojawiło się bowiem stare-nowe, wielkie zagrożenie i… Właśnie, jakie ono będzie? Jaką rolę do odegrania ma Buu? I co czeka naszych Saiyan?

 

Pierwsza połowa tomiku to walka, walka i jeszcze raz walka. Bohaterowie są coraz bardziej wymęczeni, areny zostało już mało, pozostałych przy życiu wszechświatów jeszcze mniej… Ale jest w tym miejsce na nieco obyczajowych wątków i rozbudowywanie postaci. A potem mamy cięcie, ten pominięty w mandze wątek Brolly’ego (jest grafika go zwiastująca) i kolejna saga zaczyna się dosłownie w momencie, gdzie kończył film „Brolly” – tam Gokū miał się teleportować z jego asteroidy i wrócić do siebie, tu właśnie do siebie się teleportuje. No i w tym miejscu zaczyna się to, czego widzowie już nie znają i to jest najlepsze w tym tomiku. Nie jakościowo, bo mam wrażenie, że „Saga Moro” jest nieco wysilona i ten przeciwnik ani tu nie pasuje, ani nie jest toriyamowy (to taki Galactus, tylko mniejszy). Ale nie zmienia to faktu, że w końcu po latach dostaliśmy nową, oryginalną fabułę. A po niej kolejne, ale to już wiecie.

 

Wszystko to czyta się lekko i szybko, chociaż nie jest tak, że tu tylko onomatopeje, bo tekstu jest sporo i coś wnosi. Fajne są retrospekcje (sami zobaczycie), fajnie, że rozwijany jest pomysł na Galaktyczny Patrol. I postać Merusa też jest fajna, jedna z lepszych nowych kreacji. A że to dopiero wstęp – i że ta „Saga więźnia Galaktycznego Patrolu” to najdłuższa z „Superkowych” sag – będziemy mieli sporo okazji do obcowania z nim i poznania jeszcze paru niezłych postaci i wątków. Mi to wystarczy i nawet podobieństwa do choćby „Sagi Frizera” pożenionej nieco z „Sagą Buu”, nadal to fajnie wchodzi, potrafi zagrać na sentymencie i… No i czy trzeba czegoś więcej?

Komentarze