NIE
„DSJ”, ALE TEŻ OK
Zaczął się grudzień, więc i pora na bardziej zimowe tematy. No i co leci u mnie na dobry początek? A no sami widzicie. Co tu dużo mówić. Chyba nie ma przedstawiciela mojego pokolenia,
który nie znałby gry „Deluxe Ski Jump 2”. Ogrywało się to na informatyce w
szkole, nawet jeśli, jak ja, nie znosiło się gier sportowych ani nie
interesowało się skokami. Tak, tak, w czasach małyszomanii szczerze miałem to
gdzieś, wolałem inne rozrywki. Ale w gierkę się grało, bo była dostępna, a
lekcje wyglądały wtedy tak, że nauczyciel sprawdzał listę obecności i znikał
gdzieś w pomieszczeniu na tyłach klasy i czasem może wyszedł na koniec,
sprawdzić czy już poszliśmy, czasem nie, a za wiele do roboty na komputerze nie
było. Ale „DSJ 2” to też taka gra fenomen, która w Polsce stała się kultowa i
po dziś dzień jest uwielbiana (na dziesięciolecie dawano jej pełną wersję za
darmo, chociaż to, jak chodzi na Dosboxie, bo tylko tak się da w nią jeszcze
grać, pozostawia sporo do życzenia). A „Ultimate Ski Jump 2020” sprzed pięciu
lat to produkcja, która stara się ją udawać najbardziej, jak to możliwe, z
pixelartową grafiką włącznie. I chociaż sławy ani uznania jakoś nie zdobyła (bywa), okazuje
się, że to całkiem fajna gierka, której największym plusem, obok grafiki, jest
granie na sentymentach, ale za to w naprawdę przyjemnym, nienachalnym stylu.
W grze (przynajmniej w trybie opowieści dla jednego
gracza) wcielamy się w Andrzeja Sturcka, gościa, który skakać chciał na
nartach, a zaczynał od podwórkowej, zbitej z dech skoczni. A potem skakał w różnych
krajach, na różnych skoczniach, aż wygrał puchar świata. I tak przez dwa sezony,
bo tyle obejmuje ta część gry.
Ale na tym nie koniec, bo na zawodników, których już
w turniejach etc. możemy sami sobie dostosować, nazwać itp., czekają kolejne skocznie (nawet K-300 na… księżycu!), kolejne turnieje czy to przeciw
komputerowi, czy żywym przeciwnikom (nawet do 50 graczy na raz) i różne możliwości.
Jakie są minusy tej gry? Długość kampanii dla
jednego gracza – tą serio można przejść w godzinkę, a przecież można było
bardziej rozbudować, podkręcić, rozwinąć… Skoczni też nie ma jakiejś gigantycznej
ilości, ot piętnaście, a i przydałoby się tu też to, co miała jedna z
późniejszych odsłon „DSJ” – możliwość tworzenia własnych, albo losowego
kreatora w stylu gier o „Wormsach”, gdzie na podstawie wybranych parametrów gra
stworzyłaby dla nas jakąś fajną zjeżdżalnię. Muzykę w grze bym zmienił, pewne
aspekty rozgrywki też, bo warunki pogodowe wydają się wpływać na postać dość
przypadkowo, podobnie rzecz ma się z reakcją publiczności na nasze skoki –
czasem mega udany lot nie wywołuje żadnej, czasem porażka jest doceniona aplauzem,
jakby to był rekord skoczni, jeśli nie świata, a kreator postaci jest dość ubogi
(że już o fakcie, iż grając Polakiem w wersji fabularnej i tak jako flagę mamy
flagę bodajże Norwegii nie wspomnę). Poza tym nie mamy wyboru między wykreowanymi przez siebie postaciami.
Ale chodzi o to, żeby skakać, a to robi się miło i
dynamicznie. Są skocznie, które drażnią, drażnić potrafią też niektóre wyzwania,
bo niezależnie od tego, jaki tryb sobie ustawi gracz i tak wymuszają jednak
konkretny, ale i tak człowiek fajnie się bawi. Rozgrywka podobna jak w „DSJ”,
ale uproszczona, z ładniejszą szatą graficzną, choć przecież nawiązującą do tej
klasyki, wypada przyjemnie, bywa klimatycznie, rzecz ma swój urok i
sympatycznie się ją ogrywa. Nie daje zbyt wielu możliwości, nie jest zbyt
bogata, ale co tam. Nie chodzi o realizm, a o retro, o nostalgię. No i kosztuje
grosze więc to, że zabawa raczej nie zajmie wielu długich godzin – chyba, że
jako gra imprezowa (online mi się zagrać nie udawało długi czas – przy każdej próbie połączenie
z serwerami z automatu mam komunikat o rozłączeniu - ale w końcu dałem radę sam ze sobą, serio) nie jest dużym minusem. A w
zimę chętnie się w coś takiego zagra, tym bardziej, że ta produkcja polskiego
studia jest przy okazji zaserwowana z jajem, co mnie się osobiście podoba.




Komentarze
Prześlij komentarz