Widma - Łukasz Orbitowski

Nadchodzi czas Powstania Warszawskiego, wielkiego zrywu. Wśród szykujących się do walki jest także młody poeta, Krzysztof Kamil Baczyński. Do walk jednak nie dochodzi, bowiem z niewyjaśnionych przyczyn nie chcą strzelać pistolety, granaty nie zamierzają eksplodować. Niemcy zostają wyparci, zaczyna się komuna, Krzysztof wiedzie gorzkie życie niespełnionego literata. Tymczasem niejaki Wiktor, milicjant, bada sprawę Cudu Dnia Pierwszego, jak określono to, co stało się w dniu Powstania. Wkrótce dochodzi do dziwnych zdarzeń...


Nigdy nie lubiłem twórczości Orbitowskiego. Miałki, nużący styl naiwne i całkowicie nieudane rozwiązania fabularne, nawet dobre pomysły potrafił zniszczyć totalnie. Jako publicysta sprawdzał się znakomicie, ale oprócz "Horror show" (a it o na siłę), nigdy nie przebrnąłem przez żaden z jego tekstów. Liczne opowiadania w "Fantastyce" nudziły mnie po kilku akapitach i powiem szczerze, że nie znam żadnego fana tego gatunku, który nie miałby co do twórczości Orbitowskiego podobnych wrażeń.


"Widm" sam nigdy bym nie kupił, ani nawet nie wypożyczył, ale dostałem je w prezencie Gwiazdkowym, więc ostatecznie postanowiłem je przeczytać. Miałem nadzieję, że książka tak zachwala zapewni mi nieco rozrywki i zmieni zdanie o autorze. Zacząłem lekturę i początkiem o strumieniu byłem urzeczony. Pomyślałem "Wreszcie jakaś dobra książka!". Potem było już tylko gorzej i gorzej i gorzej... Lekturę męczyłem ponad dwa miesiące.


Jaki jest podstawowy zarzut co do "Widm"? Trudno wybrać jeden. Najczęściej wśród wszelkich opinii przewija się to, iż powieść o alternatywnej historii, na historii wcale się nie skupia. Ba! To, co powinno być najważniejsze, na czym opierać powinna się fabuła - zmiany, jakie zaszły w Polce i Polakach z powodu braku Powstania - w ogóle nie jest poruszana. W Polsce nie zmieniło się nic. Jest komuna, jest co i było. Po co więc cała ta zabawa w alternatywną historię? Chyba po nic, chyba tylko dlatego, że tak sobie wymyślił autor - bez umotywowania. logiki i sensu. Chyba tylko dla pieniędzy,. bo Powstanie i Komuna to nośne tematy, nie ważne, że zgrane już do mdłości.


To nie jest jednak najgorsze w całej powieści. Gorszych jest wiele innych rzeczy, a wszystko sprowadza się w ostateczności do stylu. Fabuła bowiem, która nadawałaby się na opowiadanie, nowelę może, została na siłę rozciągnięta na ponad 600 stron. 600 stron nudy i stylistyki tak miałkiej, że nie dało się tego niemalże czytać. Skończyłem jedynie dlatego, że nie cierpię pozostawiać nie dokończonych książek. Kiedy czytałem "Widma" pomyślałem o najgorszych powieściach Kinga. Podobnie jak w nich, tak i Orbitowskiego wszystko jest nieznośnym wodolejstwem, zabijającym nawet resztki inwencji a rozwiązania wątków fantastycznych żenująco wręcz głupie, śmieszne, o idiotyzm się ocierające. Różnica pomiędzy Orbitowskim a Kingiem jest jednak taka, że Król mimo wszystko posiada jakąś magię, coś co nawet w najgorszych powieściach sprawia, że chce się po latach do nich wrócić, do Orbitowskiego nie wrócę na pewno. Żałuję wręcz, że zmarnowałem tyle czasu na tę lekturę. I żal mi drzew, które musiały umrzeć, by wydrukowane zostało coś tak nieznośnie nudnego, patetycznego w najgorszym tego słowa znaczeniu i tak zobojętniające czytelnika, że co chwila łapałem się na tym, że mój wzrok ślizga się po słowach nie przyswajając ich. Że nie pamiętam kto zginął a kto żyje. Każdy zwrot akcji przyjmowałem z ziewnięciem nudy i pobłażania, bo przewidywałem go na kilkadziesiąt stron wcześniej. Zresztą takie oczywistości przewidziałby każdy. Postacie też mnie nie obchodziły. Wszystkie nijakie, wszystkie takie same, zginą, nie zginą, co za różnica. Nie było w nich nic prawdziwego, psychologia szwankowała na tragicznym wręcz poziomie, a traktowanie niektórych postaci historycznych przypominało propagandowe zrzędzenie kogoś, kto zwyczajnie się nudził i papuguje zasłyszane hasła.


Właśnie, propaganda. Orbitowski to kolejny pisarz, który bez większej logiki bawi się w obecną antykomunistyczną propagandę. Komuna jaka była każdy wie. Nikt ni powie, że było super, ale nie było też tak tragicznie, jak chcą tego niektórzy. Pewne aspekty życia prezentowały się lepiej niż teraz. Orbitowski jednak nie zważa na takie rzeczy. Bo i po co. Z kart jego powieści wyłania się obraz wiecznie szarego (nawet jak świeci słońce), zimnego (w lato także) miejsca. Wiecznych Bieszczad. W Polsce z PRL-u mieszkali tylko milicjanci i ich ofiary. Ludzie nie mieli ani odrobiny wolności, nie mieli nic. Nie mieli co jeść. Była za to wódka. Wódkę pił każdy, bez wyjątku. I każdy bez wyjątku - kolokwialnie, językiem powieści mówiąc - ruchał się ile tylko się dało. Czy tak był? Kto pamięta, niech osądzi sam.


Co do języka, o którym wspomniałem powyżej, cóż, Orbitowski nieco bez sensu miesza klasyczny styl z wulgaryzmami ciskanymi tu i tam. Wulgaryzmami kojarzącymi się z nastolatkiem, którego bawi przeklinanie. Przekleństwa mi nie przeszkadzają, ale jeśli są uzasadnione, tu uzasadnienia brak.


Brak też głębi, przesłania czy sensu. Polska fantastyka cierpi na brak dystansu i otwartość, brak odwagi, a "Widma" nie są wyjątkiem. Jednak na tle innych dzieł z tego gatunku pokazują, że nawet popowa literatura mainstreamowa, która nie niesie prawie nic, potrafi zaoferować więcej niż one. Szkoda. Wielka szkoda. I wielka strata czasu z mojej strony.


Odradzam każdemu, kto ceni dobrą literaturę. Nie warto. Ja na pewno nie będę trzymał tej powieści na półce.

Komentarze

  1. Bardzo dobra książka to jest, ale Orbitowski do mnie trafia bardzo. On z tych smutnych rozkminiaczy. Chociaż najlepszy jego - Ogień jest moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz