Comanche #7 : Palec diabła - Hermann, Greg


COMANCHE BEZ COMANCHE


Ta seria od samego początku powinna nazywać się „Red Dust”. W końcu Comanche była właściwie pretekstem dla wprowadzenia postaci Reda i wraz z rozwojem akcji to on stał się głównym bohaterem całej opowieści. Teraz zaczyna się kolejny rozdział jego losów, a sama Comanche pozostaje jedynie wspomnieniem. Nie zmienia się jedno – ten cykl zdecydowanie należy od najlepszych westernowych opowieści stworzonych przez europejskich twórców.


W Greenstone Falls zaczyna się święto, kiedy jeden z mieszkańców miasta, tutejszy sędzia Robert Dillon, zostaje przyszłym gubernatorem. Red Dust ma jednak dość, zrzeka się urzędu szeryfa, zostawia przyjaciół z rancza Trzy Szóstki i wyjeżdża szukać szczęścia do Montany, gdzie nie ma jeszcze gubernatora. Czy ma szansę na odmianę losu? Już pierwsze chwile w nowym miejscu przynoszą kłopoty. Kiedy pomaga wleczonej na śmierć dwójce, oficjalnie przeciwstawia się straży obywatelskiej. Niestety uratowani okazują się być zupełnie inni, niż sądził. Ogłuszony i okradziony Red wyrusza w dalszą drogę mimo wszystko nie żałując tego, co zrobił. Wkrótce trafia w miejsce, w którym zacznie czuć się jak w domu. Należące do Duncanów ranczo przypomina mu Trzy Szóstki, córka właściciela, młoda Patricia, aż za bardzo kojarzy się z Comanche, a jej ojciec wydaje mu się dziwnie znajomy. Duncanowie nie chcą tu nikogo, nie chcą też zatrudnić Reda w roli pracownika, ale zgadzają się by w zamian za tymczasową pomoc zatrzymał się na trochę. Czy rewolwerowiec znajdzie tu szczęście i spokój, czy może czekają na niego kolejne zagrożenia?

 

Chyba seria „Comanche” nigdy już nie osiągnie tak wysokiego poziomu, jaki prezentował tom „Mroczna pustynia”, pod względem nastroju oderwany od pozostałych części, smutny, szary i depresyjny, ale nie zmienia to faktu, że każde kolejne albumy i tak prezentują się znakomicie. Scenariusze są interesujące, nie ma w nich miejsca na nudę, a klimat bez przerwy urzeka, nawet jeśli ktoś, tak jak ja, nie przepada za westernowymi klimatami. „Comanche” to po prostu dobra seria przygodowa, wzorcowa poprowadzona i znakomicie wykonana. Z jej rozwojem zmieniają się jednak nie tylko bohaterowie, ale cały Dziki Zachód. Czasy kowbojów i Indian przemijają, wkracza postęp, świat potrzebuje zmian, a ta potrzeba dosięga także samej serii. W siódmym tomie starzy bohaterowie niemal odchodzą w zapomnienie, ale ich miejsce zajmują nowi, stanowiący ich lustrzane odbicie. A może także i coś więcej, o tym przekonacie się już jednak sami.

 

Jednakże mimo znakomitej fabuły, wciąż to ilustracje Hermanna pozostają tym, co w „Comanche” najlepsze. Klasyczna, europejska kreska, realistyczne, dopracowane kadry, piękne plenery, wspaniały kolor… Do tych ilustracji chce się wracać, tak samo zresztą jak do poszczególnych tomów serii. Czy trzeba dodawać coś jeszcze? Dla mnie to najlepszy westernowy komiks, jaki czytałem, dlatego też polecam go gorąco Waszej uwadze.

Komentarze