ARIOL
ZNÓW ROZRABIA
Jeden mały, niepozorny osioł, a ile
potrafi! Ariol to postać, która nie ma w sobie ani szczególnej oryginalności,
ani – przynajmniej pozornie – większego potencjału. A jednak, twórcy tej serii
zdołali wycisnąć wszystko, co najlepsze z ogranej tematyki gadających zwierząt
i typowych dla europejskich komiksów motywów niegrzecznych dzieci, kierujących
się specyficzną, rozbrajającą logiką, tworząc znakomite i jakże przy tym
dojrzałe dzieło dla odbiorców w każdym właściwie wieku. Dzieło, które autentycznie
śmieszy, a jednocześnie skłania do myślenia, dostarczając rozrywki na naprawdę wysokim
poziomie.
Tytułowy Ariol to upersonifikowany
niebieski osiołek, który – jak każde dziecko – nie cierpi szkoły, porannego
wstawania z łóżka i podobnych spraw. Nie uczy się najlepiej, ciągle pakuje się
w jakieś tarapaty i bez chwili wytchnienia szuka przygód i rozrywki. Jako miłośnik
opowieści o Superkoniu, często stara się naśladować swojego idola, ale z chęcią
bawi się też w wojnę czy tajnego agenta, a każdą, nawet najzwyczajniejszą
codzienną sytuację przekuć potrafi w coś szalonego i niezwykłego. W tym
wszystkim nie zapomina też zarówno o przyjaciołach, jak i niespełnionej miłości.
Co na bohaterów czeka w tym tomie? Ariol
zostaje zabrany przez dziadka do portu, potem wraz z kolegami stara się przetrwać
ulewny deszcz, co nie jest łatwe, kiedy nosi się okulary, a później z Ramono i
jego ojcem wybiera się na grzyby. Jeśli myślicie, że to koniec to poczekajcie
na świąteczną historię, gdzie nasz osiołek broni Świętego Mikołaja, kolejne
szkolne kłopoty czy wizytę niespodziewanego gościa, a to tylko część tego, co
spotka jego i przyjaciół w tej części!
„Ariol” to świetna seria, to nie
ulega wątpliwości. Już pierwszy tom był udany – nie do końca spełniony, ale
udany. Potem dzieło duetu Emmanuel Guibert / Marc Boutavant zaczęło lepiej wykorzystywać
swój potencjał i stało się lekturą bardzo dobrą, momentami wręcz rewelacyjną i
ten poziom utrzymuje w najnowszym, piątym tomie. Zabawa z „Co gryzie muchę S.?”
jest po prostu przednia. Świetny humor, trochę niegrzeczny, oparty na podobnym
typie dowcipów, co „Titeuf”, ciekawe przygody, niezwodna logika bohaterów
wzorowana na takich dziełach, jak „Mikołajek”, która popycha ich w ramiona
kolejnych dziwnych sytuacji – każdy z tych elementów tu jest na swoim miejscu. Podlany
na dodatek nutą satyry i obowiązkowym przesłaniem.
A wszystko to zostało znakomicie
zilustrowane. Prosta, cartoonowa kreska i wyraziste kolory, które widzicie na
okładce to jedno. Znajdziecie je w komiksie, ale oprócz tego czeka tam na Was
sporo innych rzeczy, takich, jak świetnie uchwycone tła czy momentami wprost rewelacyjny
klimat (gdy do historii wdziera się mrok), budowany za sprawą brudnych barw. Dzięki
temu „Ariola” ogląda się z wielką przyjemnością – z taką samą zresztą, z jaką
się go czyta. Chyba nie trzeba dodawać już nic więcej, prawda?
Jeśli więc szukacie dobrego komiksu
dla dużych i małych, takiego, przy którym świetnie będziecie się bawić
niezależnie od wieku, zainteresujcie się „Ariolem”. To jedna z najlepszych
serii, a poszczególne jej tomy można czytać bez znajomości reszty cyklu. Najlepiej
jednak od razu zaopatrzcie się we wszystkie pięć dotychczas wydane części, bo założę
się, że na jednej nie poprzestańcie.
Dziękuję wydawnictwu Adamada za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz