MARTWA
ORBITA
Miłośnikiem opowieści graficznych o
Alienach jestem odkąd po raz pierwszy, jako dzieciak przeczytałem jeden z nich
– czyli od ponad dwudziestu lat – i swego czasu zbierałem wszystkie komiksy z
nimi, które ukazywały się na polskim rynku. Ostatnio co prawda mam nieco inne
czytelnicze priorytety, a wśród nowości pojawia się tyle świetnych tytułów, że
nie sposób wszystkie z nich dorwać, ale mimo to staram się w miarę regularnie
wracać do świata kosmicznych bestii. I najczęściej nie żałuję, bo dzięki
wydawnictwu Scream Comics, możemy cieszyć się naprawdę dobrymi historiami z
Alienami i taki jest też utrzymany w klimacie pierwszego, kultowego filmu o ich
przygodach album „Dead Orbit”
Kosmiczna pustka, nieoznakowany
statek dryfujący po orbicie i inżynier zmuszony przetrwać w niegościnnych warunkach.
Tak w skrócie przedstawia się akcja najnowszego na polskim rynku komiksu o
Alienach. Kiedy do kosmicznej „Sphacteria” zbliża się statek ze śpiącą w
komorach kriogenicznych załogą, inżynier Wascylewski i reszta jego kolegów nie
mają najmniejszego pojęcia, z czym już wkrótce przejdzie im się mierzyć i jak
starcie z idealną maszyną do zabijania się dla nich skończy…
Obcy, Alieni, Ksenomorfy –
jakkolwiek by ich nie nazwać, każdy wie o kogo chodzi. I chyba nie ma miłośnika
horroru i fantastyki, który nie lubiłby tych kosmicznych bestii, które zamiast
krwi mają kwas. Po raz pierwszy na ekranach kin pojawiły się dokładnie
czterdzieści lat temu i od tamtej pory w filmach gościły już siedem razy (jeśli
nie liczyć świetnego, choć niedocenionego przez ograniczonych jedynie do
niewyszukanej rozrywki widzów „Prometeusza”, który stanowił wstęp do całej
opowieści), a w ostatnim czasie pojawiło się nawet kilka krótkometrażówek
nakręconych z okazji urodzin serii. To jednak tylko ułamek tego, co składa się
na alienowe uniwersum. Gier, komiksów i książek nie da się wręcz zliczyć, ale
naprawdę udanych pozycji nie jest znowu aż tak wiele.
A jak rzecz ma się z „Aliens: Dead
Orbit”? Cóż, nie jest to dzieło na miarę niezapomnianego „Labiryntu”
(dwadzieścia lat minęło od wydania tej opowieści po polsku, a nikt nie zdołał
jej pobić), ale wciąż to kawał dobrego komiksowego horroru SF. James Stokoe,
kanadyjski artysta, który dał nam takie komiksy, jak „Orc Stain”, wraca swoim
dziełem do początków sagi, serwując nam album skupiony na klimacie. Mroczne
korytarze, bestia czająca się gdzieś tam, ciągłe zagrożenie i klaustrofobiczna
przestrzeń statku. Co prawda szata graficzna nieco szwankuje, jeśli chodzi o
design postaci, jednak sama atmosfera komiksu robi wrażenie, a dobre operowanie
światłem i cieniem i z głową kładziony kolor świetnie to wszystko uzupełniają.
Wniosek więc będzie prosty, kto
lubi Alieny, nie pożałuje sięgając po „Dead Orbit”. To oczywiście czysta
rozrywka, ale całkiem udana i wypadająca lepiej od większości komiksów z serii.
Dodajcie do tego dość swojski akcent w postaci bohatera o bliskim nam nazwisku
i świetne wydanie (szkoda tylko, że całość nie jest bardziej obszerna) – niby
drobiazgi, a robią swoje
Komentarze
Prześlij komentarz