ANIOŁY
SIĘ POGUBIŁY
Trzy warszawskie Anioły, w tym jeden ateista (?),
stają do walki z siłami ciemności i klątwą ciążącą nad Stolicą. Klątwą, którą
zmazać może jedynie ślub księdza i dresiary dorabiającej sobie jako wróżka. Tak mniej więcej przedstawia się fabuła
"Aniołów..." i jak można się spodziewać, nie niesie ona niczego
wartościowego. Ale zacznę od plusów, bo tych jest najmniej.
Najlepszą rzeczą w tej powieści jest oczywiście lekki i łatwy styl Lewandowskiego,
do którego nas przyzwyczaił i jego talent do opisywania różnych dziwacznych
rzeczy (choćby prasłowiańskie niebo) w sposób całkiem przekonujący. Na tym jednak
niestety pozytywne aspekty lektury się kończą.
Minusów jest za to cała masa. Pierwszy z nich to
absolutna głupota fabularna. Niby umotywowana, niby jakoś wytłumaczona, ale
sensu i logiki w tym większej brak. Anioł ateista? Miłość księdza i dresiary?
Rozważania teologiczne? Pomysły z plątaniem wymiarów i odwracaniem czasu? Może samo
w sobie brzmi to ciekawie, nie tak szalone pomysły Chuck Palahniuk przekuwał w
arcydzieła, jednak brak w tym wszystkim konsekwencji i wspomnianego już sensu.
Z jednej strony w swych teologicznych rozważaniach (nie zaprzeczam, że czasem
słusznych) autor usilnie przekonuje nas, że nie wyznanie czy brak szansy na
wiarę pozbawia nas szans na zbawienie, a z drugiej jednym z motywów czyni armię
porońców - dzieci z aborcji itp., którzy zbawienia nie dostępują. Zaprzecza
dogmatom, które sam popiera brakiem wybaczenia za czarny egzorcyzm, będący
wynikiem opętania, jednocześnie jawnym grzesznikom pokroju popów satanistów,
owo przebaczenie daje.
Ktoś zasugeruje, że to tylko książka, że to jedynie
fantastyka, ale przecież sam autor zapewnia, że to coś więcej. Jego odpowiedź
na obłudę i grzechy Kościoła. Wyznanie własnej wiary. Problem tym, że
i ta jego wiara topi się w obłudzie, brak w niej spójności, sensu i
wszystkiego, co zarzuca innym wyznaniom. Owszem, Lewandowski ma rację wytykając
wiele spraw, ale jednocześnie sam sobie podobnych błędów wytknąć nie umie,
przez co jego wizja i przesłanie stają się kpiną. Jak tonący brzytwy, tak i on
chwyta się wszelkich tłumaczeń, ale te wraz z postępem fabuły stają się coraz
bardziej dziurawe, by w finale osiągnąć dno niezamierzonej autoparodii.
Niestety także, jako lekka rozrywkowa fantastyka
rzecz nie sprawdza się najlepiej. Bo logika szwankuje także i na tym poziomie,
postacie są płaskie, a intrygujące na początku pomysły nagle zaczynają nużyć. Czasem
Lewandowski pokazuje jednak dawnego dobrego siebie, bo są tu momenty iście
udane i aż proszące się o rozwinięcie, ale toną one w błocie mielizn
fabularnych. I tak to, co zaczyna się niczym lekka lektura na wakacje, zmienia
się w marną pozycję, po której nie chce się poznać innych dzieł autora. A
byłaby to spora strata, bo takie serie, jak „Diabłu ogarek” czy „Saga o
Kotołaku” absolutnie warte są czasu i pieniędzy na nie poświęconych.

Komentarze
Prześlij komentarz