LOBO-MAN
Kolejny nieco zapomniany już komiks, któremu chcę
się przyjrzeć to rzecz, która powinna być kultowa. Powinna też być wznowiona,
jeśli nie w tomie „Portret bękarta” to w kolejnym, gdzie trafiłyby inne prace
Bisleya z tą postacią. Ważniejsze jednak, że jest to kawał dobrego komiksu,
bardziej o Lobo niż Batmanie, ale chyba nikt nie spodziewał się niczego innego?
A jeśli tak, jeśli bał się kiczu w stylu „Superman / Lobo”, powinien przestać,
bo niniejszy zeszyt to rasowe przygody Ważniaka w najlepszym – krwawy oczywiście
– stylu.
W Gotham trwa wojna gangów. Scareface przejmuje
kontrolę i wynajmuje Lobo by zabił jego przeciwnika, Jokera. Joker tymczasem ma
dość Batmana. Dość kolejnego niszczenia jego planów przez Nietoperza i
kolejnych odwiedzin Arkham. Wynajmuje więc Lobo by, zanim wykona na nim wyrok,
upokorzył Mrocznego Rycerza, a ten wdziewa kostium Nietoperza i rozpoczyna
rzeź… Rzeź, po którym Gotham nigdy nie będzie już takie samo! Tak samo, jak
życie i przeszłość Batmana i Jokera!
„Lobo” nigdy nie był komiksem ambitnym,
głębokim czy ważkim, ale jedno oddać mu trzeba – potrafi
rozśmieszyć i zaskoczyć pomysłowością kolejnych kaźni. To w końcu miała być
odtrutka na patetyczne superhero, poważne opowieści i polityczną poprawność,
pokazująca jak daleko w komiksie głównego nurtu można się posunąć, by szokować
i zniesmaczać. W skrócie: „Lobo” był takim odpowiednikiem muzyki metalowej i
ekstremalnych horrorów. Nie zawsze się to udawało, ostatnio Ważniak stał się w
DC cieniem dawnego siebie, kiepskim żartem, z postaci. Warto więc sięgnąć
niemal do źródła i poznać go takim, jakim być powinien.
Wracając jednak do niniejszego zeszytu, który
taki właśnie jest, jak powinien, warto zauważyć, że całkowicie wywraca on uniwersum Batmana.
Nie robi tego w kanoniczny sposób, rzecz dzieje się poza głównym światem, w
alternatywnej rzeczywistości, ale wszystkie te smaczki, których tu pełno, są
prawdziwym smakołykiem dla miłośników Batmana i DC w ogóle. Wystarczy
wspomnieć, że Gordon jest tu lokajem Bruce'a, Alfred komisarzem policji a Supermanem
jest sam Jimmy Olsen! A do tego dochodzi świetne zakończenie, w którym na jaw
wychodzą pewne zaskakujące fakty, ale to już musicie odkryć sami.
Poza tym to „Lobo”, jakiego się albo kocha,
albo nienawidzi. Trup ściele się gęsto i to bardzo. Krew leje się strumieniami.
Ginie wiele głównych postaci, Lobo nie ma oporów przed posyłaniem na tamten
świat osób absolutnie niewinnych, a i kontrowersji też nie brakuje ani przez
chwilę. Owszem, jest to tylko rozrywka, nic więcej, ale jakże udana, znakomicie
narysowana (Joker to perełka a kolor robi spore wrażenie, jak nie przepadam za
podobnymi eksperymentami z komputerowymi fajerwerkami), ale jakże przyjemna. Szkoda,
że w ostatnich latach DC zniszczyło postać Ważniaka, mam jednak nadzieję, że
kiedyś powróci w takiej formie, jak w zeszytach typu „Batman / Lobo”. W czasach
coraz większej poprawności politycznej potrzeba herosów takich, jak on.
Komentarze
Prześlij komentarz