Thorgal #2: Wyspa lodowych mórz – Grzegorz Rosiński, Jean Van Hamme

POCHODZENIE THORGALA


Szukając co by tu wrzucić w święta, a nie mając pod ręką niczego świątecznego, wśród dawnych recek trafiłem na tą i... W sumie czemu nie, zima jest, pasuje. A że ten album wyszedł w ch...orobę i jeszcze trochę czasu temu? I że tyle już o nim mówiono? No to co. I tak leci ta recka i... Pierwszy tom „Thorgala” był swoistym badaniem gruntu i jeszcze niewprawnym dziełem. Niewprawnym tak samo pod względem scenariusza, jak i rysunków, choć już miało zadatki na dobrą serię. Tom drugi to nie tylko poprawienie wszystkiego, co zgrzytało w poprzedniku, ale też i odejście w nieoczekiwane klimaty SF, co tylko wyszło serii na dobre.


Zbliża się moment ślubu Thorgala i Aaricii, po którym oboje już na zawsze porzucą rodzinną wioskę. Niestety w dniu ceremonii ukochana dzielnego wikinga zostaje porwana. Thorgal, jak to on, nie zamierza siedzieć bezczynnie i wyrusza jej na ratunek. Nie ma jednak pojęcia, że ta wyprawa na zawsze odmieni jego życie, odkrywając przed nim przeszłość i tajemnicę jego pochodzenia, którego nawet on nie mógł się spodziewać…


Drugi numer wielkiej kolekcji komiksów o Thorgalu to przede wszystkim jeden z najlepszych komiksów w serii. Znakomity scenariusz, choć dialogi nadal nieco kuleją, świetne, choć jeszcze wciąż prostsze, niż przywykliśmy ilustracje Rosińskiego. Czyta się to autentycznie świetnie, komiks zaskakuje – o ile nie wiecie nic o przeszłości dzielnego wikinga – a także przy okazji to kawał naprawdę dobrej opowieści, gdzie przygodowe historie niczym z legend o wojowniczych ludach północy spotykają się nie tylko z rasowym fantasy i baśniowymi klimatami, ale także i czystej wody olsdchoolowym science fiction.


Gdyby tak Rosiński rysował jeszcze lepiej – tak, jak będzie to robił w przyszłych tomach – album byłby być może najlepszym, co seria ma do zaoferowania. I przy okazji jej prawdziwą kwintesencją, gdzie wszystkie thorgalowe motywy zostały skondensowane i dopracowane do poziomu bliskiego ideałowi. Ale i bez tego jest bardzo, bardzo dobrze i jeśli mielibyście poznać jakieś opowieści z tego uniwersum, najlepiej byłoby byście sięgnęli po pierwsze dwa albumy, które pokazują nam wszystko i nie wymagają od nas znajomości czegoś więcej.


Duży plus także to samo wydanie. Twarda oprawa, papier kredowy, dodatki (kulisy powstawania serii, ilustracja Rosińskiego idealna do zawieszenia na ścianie, jeśli oprawi się w ramkę, kilka fajnych grafik w dodatkach…). Cena drugiego numeru, nadal była promocyjna, więc tylko 19.99 zł, kusiła i szkoda tylko, że dalsze odsłony kolekcji nie były już tak atrakcyjne na tym polu, bo w pierwszym lepszym sklepie możecie kupić standardowe wydanie „Thorgala” w lepszej cenie – i przy okazji większym formacie.


I cóż mogę rzec, poznać absolutnie warto. Rzecz kultowa, klasyka, klasa sama w sobie i po prostu nie czytać nie wypada, jeśli lubi się komiksy, choć żal mi nieco, że tekst w dymkach wpisano komputerowo, bo gubi się gdzieś przy tym ten oldschoolowy klimat starych wydań. Ale to tylko marudzenie człowieka, który ma sentyment do starych literek.

Komentarze