No to po chwili przerwy wracam do kolejnych tomów przygód Pajęczaka w wykonaniu autora o swojsko brzmiącym nazwisku. J.M. Straczynski, bo o nim mowa, to autor, który zasłynął jako
reformator serii o przygodach Spider-Mana. Odmienił genezę pochodzenia mocy głównego
bohatera, ponownie połączył go z MJ, wprowadził nowych odwiecznych wrogów Pająków, wyjaśnił
dlaczego bohaterowie Marvela walczą z takimi, a nie innymi wrogami (choć nie był jedyny, który się tego zadania podjął), a także
stworzył totemiczne wątki, które do dziś są w serii obecne. Jednocześnie nie żałował nam rewolucji na polu życia
codziennego, emocjonalnego i uczuciowego. I właśnie tego typu dziełem jest „Sins
Past”, przez wielu chłodno przyjęta, w rzeczywistości przesycona uczuciami i psychologicznymi
dylematami opowieść, która na zawsze odmieniła Gwen Stacy, choć ta od dekad pozostaje martwa.
Mary Jane w końcu dostaje rolę, ale szczęście nie trwa
długo, kiedy pocztą przychodzi list od Gwen Stacy, która nie żyje przecież od
lat! W liście Gwen pisze o mrocznej tajemnicy, której nie wyznała Peterowi, ale jednocześnie nie wyjaśnia jaki to sekret. Petera przeraża jeden fakt, nie dość, że list
wysłano nie kiedyś, a obecnie, to jeszcze z Nowego Jorku. Wkrótce jednak
okazuje się, że to zaledwie początek szaleństwa, które wstrząśnie życiem
Parkera i na zawsze wszystko zmieni…
Żal mi było, kiedy z „Amazing Spider-Mana” odszedł
rewelacyjny rysownik, jakim był John Romita Jr., który razem ze Straczynskim
rewolucjonizował tę serię, ale wystarczył rzut oka na hiperrealistyczną i
bardzo europejską kreskę Doedato Jr., by każdy czytelnik był zadowolony. Ja byłem i nadal jestem, choć wolę Romitę. Sorry, wiem co się o nim mówi, wiem, jak niszczy rysunki, ale i tak go cenię za niektóre prace, w tym za to, co zrobił dla tej serii. Czego
jeszcze się obawiałem? Że Straczynski nic już z siebie nie wyciśnie, bo dotąd
pokazał wszystko to, co w nim najlepsze, a tu proszę. Nie dość, że dał radę dokonać niemożliwego, to jeszcze zrobił jeden z najlepszych „Pająków” w swojej
karierze.
„Sins Past” to opowieść, gdzie akcja jest
absolutnie poważna, pozbawiona tych przebłysków śmiechu, z których słynie „Spider-Man”,
pełna powagi, dramatyzmu, mroku i goryczy. Ja wiem, że masie ludzi to nie podeszło, narzekali i mieszali z błotem - aż Marvel w końcu to wszystko retconował jakieś dwa lata temu, a szkoda - ale, przynajmniej dla mnie, absolutnie niesłusznie. No ale to samo było po tym, jak lata wcześniej Conway zabił Gwen, aż próbowano zmusić go do jej ożywienia (a potem Straczynskiego też). Bywa, ludziom się nie dogodzi, a tymczasem mamy tu rzecz świetną i dojrzałą, momentami iście rewelacyjną. Oczywiście Straczynskiemu należą się też brawa za odwagę.
Gwen i wujek Ben to postacie, których nikt nie miał odwagi przez lata ruszyć –
nie liczę klonów, bo to jednak nie są oni. Straczynski się tego nie obawia. Najpierw
w 500 numerze wrócił do prawdziwego wujka Bena i dał szasnę Peterowi na spotkanie z nim, tu zaś sięga do Gwen, odbrązawia ją, odmienia nie do poznania i sprawia, że ta najczęściej mdła postać zyskuje
psychologicznej głębi i siły wymowy.
Więc możecie się nie zgadzać, ale polecam, bo to kąsek naprawdę smakowity i na
poziomie. Poziomie, jaki nieczęsto w komiksach superhero się zdarza. A już na pewno od lat nie zdarza się w serii nic choćby zbliżonego jakościowo. I wiem, że nie każdego kupi, bo taka odmiana Gwen niejednego fana odrzuci niczym
świętokradztwo, niemniej lektura „Grzechów przeszłości” była dla mnie jedną z najlepszych spidermanowych przygód (swoją drogą rzecz doczekała się kontynuacji „Sins Remembered" w „The
Spectacular Spider-Man (Vol. 2)” #23-26, ale to już niestety nie to). Dlatego, mimo całego tego narzekania, jego w sieci jest pełno, jeśli nie znacie, czytajcie. Może się nie spodoba, może wkur... zdenerwujecie się na J.M., że tak zniszczył Gwen, ale jeśli trafi w Wasz gust, będziecie chcieli do tej opowieści wracać. Ja wracam.




Komentarze
Prześlij komentarz