Ted (serial)


TED NOT DEAD

 

„Teda” z 2012 roku trudno uznać za jakiś wielki sukces. Jego sequel tym bardziej się nie popisał. Więc nie robiłem sobie wielkich nadziei odnośnie do serialu, bo i czego tu się spodziewać? Powtórki z rozrywki? Jeszcze jednej porcji tego, co już znałem, a co nie zachwyciło przed laty? A okazało się, że dostałem naprawdę świetną produkcję. Siedem odcinków, w większości świetnych, mających w sobie wulgarny i niewyszukany humor, ale i o dziwo sporo prawdy, a nawet satyry. Efekt finalny jest bardzo udany i o niebo lepszy od filmów, i aż żal, że zabawa tak szybko się kończy.

 

Fabuła opowiada o pluszowym miśku, tytułowym Tedzie, który ożył. I nastolatku, który się z nim przyjaźni, z którym są jak bracia i z którym razem chodzą do liceum. No i jakoś próbują się razem w tym życiu, którego do końca nie ogarniają, odnaleźć. A to chcą wypożyczyć film porno na VHS (akcja dzieje się w latach 90.), a to poderwać dziewczynę, to znów pokazać szkolonemu łobuzowi, gdzie jego miejsce i…

 

No i wiadomo, wychodzi im to beznadziejnie, chociaż najczęściej i tak wychodzą z tego wszystkiego obronną ręką. Ktoś winę weźmie na siebie, wydarzy się coś, co pozwoli im jakoś wybrnąć, a czasem po prostu nic z tego nie wychodzi. Za to na widzów czeka dużo śmiechu, dużo żenady z wpadek bohaterów, ale i…

 

No właśnie, Seth McFarlane i jego ekipa zrobili kawał serialu, który z jednej strony jest niesmaczny i wulgarny, ale z drugiej ma i sporo satyrycznego zacięcia. Nie wszystko wyszło, bo obśmiewanie, jak to bywa w tych czasach, zdarzyło się ze ścianą poprawności politycznej, a to prawie nigdy się nie udaje, ale porażek jest tu niewiele. Odcinek na który liczyłem, czyli świąteczny epizod – bo ja świąteczne klimaty uwielbiam – okazał się scenariuszowym sporym zawodem, bo nie zaskoczyło to to, ani nie śmieszyło, choć i on miał kilka fajnych scen (z terrorystką chociażby). Ale ogół serialu to duże pozytywne zaskoczenie.

 

Bo raz, że mamy fajnych bohaterów, dobrze skrojonych, archetypicznych i prześmiewczych, ale dobrze oddających najgorsze amerykańskie cechy i kiepskie relacje rodzinne, gdzie mąż zero rozumie potrzeby żony, a żona nawet nie daje się poznać swoim bliskim, z synem jakby odklejonym od rzeczywistości i cwaną kuzynką zamieszkującą pod ich dachem. No i z Tedem, tym miśkiem, jak amerykańska wersja naszego Przekliniaka z „Włatców Móch”, który ogarnia mniej więcej tyle, co ten główny nastoletni bohater, ale za to jest bardziej wyszczekany i umie kombinować.

 


No i oni razem potrafią wykrzesać takie perełki, jak epizod „Ejectile Dysfunction”, ten z próbą obejrzenia porno, która kończy się dla bohaterów… ucieczką z domu i koczowaniem w lasach czy „Subways, Bicycles and Automobiles” z halloweenową nocą, jako tłem akcji. No i z tymi drobinkami czegoś ponad tylko całkiem udaną komedię, z pewnym przesłaniem tu i ówdzie. I przy okazji dobrym wykonaniem, bawiącym się sitcomowymi schematami.

 

Czyli w skrócie: dobra rzecz zrobiona na gruncie przeciętniaka sprzed lat. Seth pokazał w końcu po latach, że jednak nie tylko „Family Guy” i „Futurama” wyszły mu naprawdę. Więc mam nadzieję, że jednak drugi sezon „Teda” powstanie, bo luka do wypełnienia przed akcją znaną z filmów – w końcu produkcja to jej preqeul – jest solidnych rozmiarów i jest miejsce na opowiadanie. Oby na takim poziomie, jak teraz.

Komentarze