Powtórka – Ken Grimwood

DZIEŃ ŚWISTAKA?

 

Zanim był kultowy „Dzień świstaka” (1993), potem kopiowany do znudzenia, choć fajnie odtworzony w jednym z epizodów „Z archiwum X”, była ta powieść. A zanim powstała ta powieść, istniało już parę innych rzeczy, jak opowiadanie „12:01 PM” Richarda A. Lupoffa wydane w 1973 roku o człowieku uwięzionym w pętli czasowej (a jakby chcieć iści dalej, można by sięgnąć aż do filozofii Nietzschego z „Die fröhliche Wissenschaft”, czyli aż do końcówki XIX wieku). No a potem to już była tego cała masa. Ale kiedy „Powtórka” wychodziła w 1986 roku, temat wciąż był świeży, nieograny i niezmarnowany przez dekady naśladownictw. Ale dziś, po latach, pomiot tylu dzieł kopiujących ten schemat i popkulturowej jego opatrzenia, rzecz nadal robi duże wrażenie, dzieła na wyobraźnię i potrafi powiedzieć sporo o nas samych.

 

Jest rok 1988, Jeff ma 43 lata i beznadziejne życie, kiedy umiera na zawał. Zamiast jednak odejść gdzieś indziej, budzi się znów w swoim ciele, ale ćwierć wieku wcześniej, pamiętając, co wydarzy się przez najbliższe 25 lat. Postanawia więc wykorzystać szansę, wszystko zmienić, coś zrobić, może to, czego nie mógł dotąd i… I tak zaczyna się seria pętli czasowych, które doprowadzą go ostatecznie do… Właśnie, dokąd?

 

Z tą książką, właściwie z tym pomysłem, jest jak z treścią samej opowieści – jak bohater wciąż przezywający ten sam dzień, tak i popkultura wciąż przeżywa tę samą opowieść raz po raz. Na początku wspomniałem kilka przykładów, ale takich dzieł o pętli czasowej jest cała masa. W 1915 powstała powieść „Strange Life of Ivan Osokin”, potem było opowiadanie z lat 40. „Doubled and Redoubled”, ten wspomniany na początku tekst „12:01 PM”, który jest chyba najbardziej znany i najczęściej wymieniany obok „Dnia świstaka”, film „Zwierciadło dla bohatera”, odcinki takich seriali, jak „Star Trek” czy „Doktor Who”, do tego „Efekt motyla”, „Deja vu”, a z nowszych „Dziewczyny śmierci”, „Palm Springs”, dylogia „Śmierć nadejdzie dziś”, komediowy „Nagi” czy książkowe „Siedem śmierci Evleyn Hardcastle”. A jeszcze Japonia ukochała sobie ten temat chyba szczególnie, bo tam masa, od „Dziewczyny skaczącej przez czas”, przez „Summer Time Rendering” i „Gdy zapłaczą cykady”, po „All You Need is Kill”, które możecie kojarzyć też z hollywoodzkiej adaptacji znanej jako „Na skraju jutra”. Temat samograj jak widać, bo wciąż powstają kolejne dzieła, wciąż się sprzedaj i szybko się ten pomysł nie wyczerpie.

 

Ale i tak niewiele z tych dzieł może się równać z tym, co mamy w tej powieści. Ken Grimwood ma na to wszystko świetny pomysł, wie, co chce zrobić i pokazuje fajnie bohatera, który swoje życie stara się zmienić. Ale tak po ludzku, tak, żeby mu pasowało. A co z tego wychodzi, to już musimy odkryć sami. Powieść jest jednak błyskotliwa i zabawna, czasem dramatyczna, dająca do myślenia i do myślenia skłaniająca. To nie „Dzień świstaka”, wszystko tu jest bardziej skupione na bohaterze nie od komediowej strony, na działaniach bardziej obszernych i zajmujących więcej czasu niż dobę, świecie, zmianach. Mechanizmy nie są tak ważne dla autora (co dzieli z „Dniem świstaka”), jak cała reszta, w której może pokazać nas i pozwolić wybrzmieć kilku prawdom. A wszystko to w bardzo przyjemnie, treściwej formie, którą czyta się znakomicie i bez chwili znudzenia. Po wszystkim zaś zostaje żal, że to już koniec, tym większy, że miał być ciąg dalszy, ale autor nie dokończył książki, zabrany nam przez atak serca. Wielka szkoda. Najwyraźniej dla niego ta śmierć nie okazała się początkiem pętli, w której mógł wszystko zmienić. A może jednak i znów wraz wszystko potoczyło się tak, jak wcześniej? Kto wie, zostało to dzieło, absolutnie warte poznania i smutno korespondujące z prawdziwą śmiercią pisarza.

Komentarze