Upadek – Inio Asano


W POGONI ZA MAŁGORZATĄ

 

No i doczekaliśmy się kolejnej mangi Inio Asano. Super, bo ten gość jest po prostu wielki, a każda kolejna jego manga to dla mnie wielkie wydarzenie. No i nie inaczej jest z „Upadkiem”, prostą, ograniczoną zresztą tylko do jednego tomu, opowieścią złożoną ze schematów, które już znamy, ale podanych w taki sposób, że autentycznie wszystko to zachwyca. I rusza. Mocno depresyjna to rzecz, dołująca, dobijająca, ale mająca w sobie też pewien promyk nadziei. A chociaż całość opowiada przede wszystkim o artyście i jego niespełnieniu, „Upadek” to rzecz traktująca o uniwersalnych rzeczach, choć największą przyjemność niosąca tym, którzy siedzą w komiksach albo sami mają artystyczne ciągoty.

 

Głównym bohaterem „Upadku” Kaoru Fukazawa, mangaka z sukcesami. Jego życie pozornie wydaje się dobre, ułożone, ożenił się z kobietą z branży, jego seria, która właśnie dobiegła końca zyskała całkiem sporą popularność, fani czekają na kolejne dzieła, ale to tylko pozory. Fukazawa ma dość, dość wszystkiego. Nienawidzi mangi, a właściwie mangaków, nienawidzi tego biznesu, w którym liczy się nie artyzm, a pozbawienie dzieła wartości, byle uczynić z niego łatwo przyswajalny, dobrze sprzedający się produkt masowy, ale i nienawidzi też żony, dla której czuje się raczej kolejnym twórcą w jej życiu, niż partnerem. W końcu coś w nim pęka, przerwa po skończeniu serii zmienia się w niechęć powrotu do pracy, zostawia żonę, a swoje potrzeby seksualne zaspokaja z kolejnymi dziewczynami z agencji. I z własnej woli, krok po kroku, dąży do samozagłady. Ale czy ją osiągnie?

 

Fukazawa z tej mangi jest trochę, jak ten nasz Adaś Miauczyński w swoim wcieleniu z „Dnia świra” – bohaterem tragicznym, niespełnionym życiowo i zawodowo, sfrustrowanym, niezdolnym do pogodzenia się z upadkiem wyższych wartości, sztuki, artyzmu. Uwięziony w tym swoim życiu, jak w „Dniu świstaka”, wciąż skazanym na powtarzanie tego samego, całej tej szarej monotonni, w której utkwił i którą zamienił tylko na inną. I tak, jak Miauczyński ciągle gonił za swoją Małgorzatą, Gosią, tak Fukuzawa w ten czy inny sposób goni za dziewczyną z młodości – dziewczyną o kocich oczach – którą stracił. Kolorowe strony otwierające tomik zdają się podkreślać to wszystko, kiedy wszystko po zerwaniu staje się szare, jakby wraz z dziewczyną, z życia bohatera zniknęły wszystkie kolory.

 


Co istotniejsze, Fukazawa to przede wszystkim sam Asano (nawet z wyglądu). Na ile jest to manga autobiograficzna, nie wiem, ale śmiało mogę stwierdzić, że zawiera masę takich wątków. Bohater, jak Asano, nie chce robić zwykłych mang, jest ambitny, chce iść pod prąd, chce tworzyć coś, co poruszy czytelnika także intelektualnie. Chce być odkrywczy w świecie, w którym liczy się nie nowość, a odtwórstwo, bo ludzie chcą po prostu tego, co już znają i nawet jeśli zdobywa jakieś uznanie za sztukę, jaką chce uprawiać naprawdę, nie jest to to, co dostać powinien. Na tym tle, na tle marazmu, w jaki popada, całego tego wypalenia zawodowego, ale i życiowego, Fukuzawa przeżywa swoisty romans, albo jego namiastkę z „dziewczyną do wynajęcia” (manga o takim tytule i podobnym wątku zaczęła ukazywać się w tym samym czasie, więc żadnego z twórców o wzajemne inspiracje), doświadcza momentu rodem z opowieści drogi i toczy się dalej, w kierunku czy to katharsis, czy kolejnej stagnacji, czy może wreszcie tytułowego upadku. A my współczujemy mu, ale i nienawidzimy go. Tak to skrojona postać, życiowa, pełna cech złych i dobrych – jak to ludzie.

 


Asano pokazuje nam jednocześnie, że biorąc wątki już znane, można coś więcej, jakby chciał pokazać krytykom swej twórczości, którzy mówią mu, żeby się dostosował, żeby robił bardziej typowe rzeczy, że nawet w takich sytuacjach zrobi po swojemu. A jednocześnie pokazuje, że dla niektórych czytelników nawet ta miałka, nijaka, wtórna opowieść, jakiej wymagają wydawcy może być dla kogoś czymś cudownym, pięknym, ratunkiem nawet. Ale czy to może usatysfakcjonować ambitnego autora, który chciałby czegoś więcej? Wszystko to, włącznie z hiperrealistyczną, jak na mangi szata graficzną, daje dzieło oparte może na prostych schematach i znanych wątkach (przypomina to wszystko trochę „Bakumana”, gdyby „Bakuman” był depresyjny i poważny, bo podobnie wnika w temat bezlitosnej branży mangowej, a autor co raz puszcza do nas oko różnymi smaczkami, jak choćby tym, że kot bohatera nazywa się Chi), ale poruszające, skłaniające do zastanowienia, zadumy i pobudzające apetyt na więcej. Oby kolejne mangi Asano trafiły na polski rynek, bo robią robotę, jak mało które. A przy okazji film na podstawie tej mangi mógłby trafić u nas do jakiejś dystrybucji, bo powstała wersja fabularna, ale na to nie mam niestety nadziei.

 

Mangę możecie znaleźć tu:



Komentarze