Zdzichu i Wujas – Adam „Gajos” Gajewski, Adam „Alexander” Aleksandrowicz, Maciej „Simson” Simiński, Andrzej Janicki, Michał „Śledziu” Śledziński

OBUDNO VS. GZIN

 

Ćwierćwiecze „Produktu”. Wiem, pamiętam, wspominam. Świętuję od pewnego czasu kolejnymi tekstami dwadzieścia pięć lat „Osiedla Swobody”, ale o magazynie, w którym debiutowało, a o którym pisałem nie raz tu i tam, nie zapominam. Wracam jednak do niego nietypowo, bo nie lecąc z historią, genezą, wywiadami, wspominkami (to już swego czasu, pięć lat temu, zrobiłem w pewnej publikacji, więc można poszukać, poczytać), a z przypomnieniem najciekawszych i najlepszych (moim zdaniem) komiksów, które w „Produkcie” były, a w większości przepadły gdzieś w pomrokach dziejów. A na pierwszy ogień niechaj lecą „Zdzichu i wujas”, czyli, poza „Osiedlem”, jedyne komiksowe dobro pierwszego numeru „P”, choć ich korzenie sięgają o wiele dalej i głębiej.

 

Rzecz dzieje się we wsi Obudno, gdzie żyją Zdzich Szaleta i jego Wujas, typowi wieśniacy – a to świnię prądem z gniazdka ubiją, a to poszaleją na dysko, to znów powalą się sztachetami. A skoro o walce mowa… Niedaleki Gzin to ich zapiekli wrogowie, z którymi wojują.

No i w pierwszej historii, „Szaleństwach Szalety”, poznajemy nie tylko bohaterów i ich historię, ale też i opowieść o jednej z takich walk i jak wykorzystano do niej objazdowe badania medyczne RTG. W „Polowaniu na bizona” nasi „herosi” stają do walki z kombajnem, a w „Na ratunek światu” zmierzyć muszą się z brakiem alkoholu i wyruszyć do Gzina. W końcu, po prologu ukazującym genezę konflikty Obudno-Gzin, w „Sześciotonowej wolności” bohaterowie postanawiają zemścić się za śmierć… kury!

 

„Zdzichu i Wujas” to taki komiksowy pomost między „Produktem” i „Azbestem”. Czym był „Produkt” wiadomo, „Azbest” zaś to jego amatorski prekursor, zin Śledzia, w którym ta seria zaczynała, a w „P” powróciła z nowymi epizodami. Na początku trzema, potem jeszcze jednym, acz podzielonym na dwie części i podlanym jeszcze przedrukiem jednej z historyjek z „Azbestu”. Wszystko zatoczyło koło.

 


Co do samych historii to krótkie, swojskie komediowe rzeczy. Lokalny koloryt, alkohol, walki, na śmieszno. Coś, jak „Wędrowycz”, ale bez tej dozy fantastyki. Właściwie należałby powiedzieć, że najbliżej temu do „Asteriksa”, bo mamy wioskowych wojów, zacofanie, walkę z wrogami. Tylko, że bardziej dla dorosłych, bardziej makabrycznie i wulgarnie. Zresztą tę ich asteriksowość podkreślono w „Na ratunek światu” (jedynym odcinku serii niepisanym przez Gajosa, a Alexandra), gdzie piją nawet dający im siłę napój, a na koniec imprezują przy ognisku, a wszystko to na kadrach wzorowanych na przygody dzielnych Galów.

 


W skrócie, lekka, komediowa, całkiem sympatyczna seria, która jednak wielkim dziełem nie pozostaje. Do przeczytania, pośmiania się i zapomnienia. Fajnie w większości rysowana, bo Śledziu czy Simson robili robotę (acz, kiedy jeden jedyny raz pomagał im Janicki, jakoś zabiło to klimat i lekkość całego epizodu), miała swój urok. Miała swojskość. Żaden cud, ale jakby to wznowić, wydać zbiorczo, może kultem by nie obrosła, ale już niezłej zabawy dostarczyłaby i to na całkiem dobrym poziomie.

Komentarze