The Amazing Spider-Man #7/1998 - Tom DeFalco, Sal Buscema

INTERLUDIUM SAGI KLONÓW


Ten zeszyt „Amazing Spider-Mana” to kolejny rozdział drugiej „Sagi Klonów”, choć jednocześnie wydaje się być czymś raczej obok, co można czytać w zasadzie niezależnie, mimo sporego związku fabularnego z całym wydarzaniem. Dlaczego? Bo to takie interludium, osadzone w konkretnym miejscu i czasie, jednak pozostające samodzielną historią, zarazem stanowi też pewien jubileusz - a mianowicie pogrubiony, 225 numer serii „Spectacular Spider-Man”. Do tego uzupełniony jest krótką historią przybliżającą nam zarówno losy Petera Parkera, jak i klimat typowych „Pająków” lat 90. XX wieku. Choć nie robi tego w szczególnie udany sposób, a tego się można było po nim spodziewać.

 

Jeśli chodzi o treść, rzecz jest w zasadzie częścią fabuły „Krzyżowy ogień”. Tutaj w mieście pojawia się tajemniczy morderca bezdomnych. Wszystko wskazuje na to, że może być nim nowy Green Goblin, który właśnie pojawił się w Nowym Jorku i pokazuje na co w zasadzie go stać. Czy jednak to rzeczywiście on jest winny? Spider-Man, który wpada na jego trop, postanawia stanąć z nim do walki i...

Wkrótce potem, w ramach przygotowań do procesu oskarżonego o morderstwa Petera Parkera raz jeszcze poznajemy jego życie. Dowiadujemy się też, co myślą o nim bliscy i znajomi i odkrywamy jego bohaterstwo. Ale wszystko to naznaczone jest smutkiem i stratą…

 

Kolejny „Spider-Man” z mojej kolekcji to niestety dość przeciętny komiks. Niby numer 225, czyli taki jakby trochę jubileuszowy (nie przypadkiem przecież dostał w oryginale większą objętość, a nawet spidermanowy holodysk 3D, którego polskim czytelnikom poskąpiono), a jakiś taki nijaki. Nie zrobił na mnie wrażenia kiedyś, nie zrobił i teraz, kiedy wróciłem do niego po latach. Fabuła jest prosta i nie zaskakuje. Akcja nie ma kiedy się rozwinąć, bo to krótka opowieść. Zostają pewne tajemnice, ale niewiele obchodziły mnie te ćwierć wieku temu i niewiele obeszły też teraz (choć wiadomo, obecnie doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, w jaki sposób je rozwiązano i kto krył się za goblinową maską - a kto chciałby wiedzieć i dostać spoiler, to Goblinem był tu Phil Urich).

 


Zeszyt ten ratuje za to udana szata graficzna. Nie same rysunki jednak, a brudny tusz Billa Sienkiewicza robi przyjemnie mroczne wrażenie. Do tego kolory Johna Kalisza potrafią urzec w kilku sekwencjach. Ale to nie koniec plusów, bo absolutnie wart lektury jest wspomniany dodatek, w którym znajomi Petera, tuż przed jego procesem wspominają całe jego życie.

 

Reasumując: można przeczytać, ale nie trzeba. To przeciętny, choć przyzwoity zeszyt dla fanów serii i tylko dla nich. Ma swój urok, ale na tle tylu o wiele bardziej wartych poznania fabuł wypada dość blado.

Komentarze