The Amazing Spider-Man 9/1998: Proces Petera Parkera, cz. III i IV: The Truth is out There / The Final Verdict - Bill Sienkiewicz, Howard Mackie, Tom Lyle, Tom DeFalco, Sal Buscema
„Proces Petera Parkera” zaczął się nieźle, a jego
druga część zapowiadała naprawdę dobrą rozrywkę. Także bardzo fajną okładką, do której mam jakiś spory sentyment, bo mimo swej prostoty i oszczędności robiła robotę i wpadała w oko i to się nie zmieniło przez ponad ćwierć wieku, jaki minął od pierwszego polskiego wydania. Niestety, jak to w tej
opowieści bywa, zmienili się twórcy dwóch ostatnich odcinków i sama historia
stała się sporym rozczarowaniem. Chociaż nadal zeszyt broni się znakomitym
klimatem, za który kocham historie takie, jak „Clone Saga”.
Proces Petera powoli dobiega końca, ale na
horyzoncie pojawiają się kolejne problemy. Pojawiają, przybywa ich, narastają,
aż w końcu…
Gdy Stunner usiłuje zabić Kaine’a w odwecie za
śmierć Doc Ocka, Spider-Man ze wszystkich siła stara się ocalić swojego arcywroga
i dostarczyć go na salę rozpraw. Konfrontacja wyjawia prawdziwą tożsamość
Kaine’a, ale dalsze wydarzenia odmieniają wszystko, wywracając do góry nogami
cały świat Parkerów… Czy po tym wszystkim któreś z nich jeszcze się podniesie?
Patetyczna przeciętność – taki komentarz nasuwa się
na myśl o tym numerze. Wszystko jest tak nabrzmiałe, napuchnięte wręcz od
wielkich słów i wielkich ideałów, że aż do, przysłowiowego, przygania, ale jednocześnie
wynika z tego niewiele. Co gorsza największe zwroty akcji (nie mówię jeszcze o
finale) są oczywiste od dawna, jak choćby tożsamość Kaine’a. Graficznie album
też nie powala, na szczęście wspomniany finał, chociaż także podany z przesadną
manierą, ratuje wiele.
I cóż jeszcze dodać? Mam sentyment do tych komiksów i tyle. I nawet, jeśli są tak kiepskie, zawsze znajdę w nich dość plusów, by dobrze się bawić. Ale w tym wypadku zostaje jednak coś jeszcze. Docenienie samego faktu, jak mroczne starali się zrobić te opowieści ich twórcy i jaki klimat serwowali nam rysownicy z tamtego okresu. Bo w brudzie i przerysowaniu tego zeszytu tkwi właśnie największa jego siła.
Komentarze
Prześlij komentarz