KŁOPOT
Nie będę tego ukrywał – mam spory kłopot z tą książką. „Tarapaty” zaciekawiły mnie po niezłym zwiastunie kinowym, a jako człowiek wychowany na podobnej literaturze i tego typu rodzimych produkcjach filmowych nie mogłem również odpuścić sobie powieściowej wersji przygód nastoletnich bohaterów. Nie mogłem? Tak wówczas sądziłem, ale czas zweryfikował ten fakt. Bo niestety, ale nie mogę powiedzieć, że powieściowe „Tarapaty” to szczególnie udana lektura, choć miała spory potencjał. A teraz, po latach i obejrzeniu obu części filmu, powiedzieć mogę tylko jedno: książka wypada jeszcze bladziej, niż wcześniej.
Zanim jednak przejdę do omawiania szczegółów
technicznych, że tak je określę, przyjrzyjmy się fabule całości. Główną
bohaterką jest jedenastoletnia Julka, która nie wiedzie szczególnie udanego
życia towarzyskiego. Nie ma przyjaciół, mieszka w szkole z internatem i wiedzie
los zbyt dorosły, jak na swój wiek. W chwili, kiedy ją poznajemy, kończy
właśnie kolejny rok szkoły i szykuje się do wakacji. Rodzice przebywają w
Kanadzie, dziewczynka ma do nich dołączyć. Zamawia taksówkę, jedzie do ciotki,
u której powinien czekać na nią bilet i… Oczywiście krewna o niczym nie ma
najmniejszego pojęcia, to po pierwsze. Do tego z Julka nie może skontaktować
się z matką, a kiedy w końcu udaje się to jej ciotce, okazuje się, że rodzicielka
zupełnie zapomniała o całej sprawie. Co można zrobić w takiej sytuacji?
Nastolatka najchętniej uciekłaby, gdzie tylko poniosą ją nogi – tyle czasu
radziła sobie sama, poradzi i teraz, prawda? – ale matka chce by to ciotka się
nią zajęła. Kobieta nie ma na to większej ochoty, podobnie zresztą Julia, w
końcu obie praktycznie się nie znają, ale niestety zostają na siebie skazane.
Wtedy jednak pojawia się światełko w tunelu niosące zmiany na lepsze i mogące
zapewnić dziewczynie przygodę, jakiej nie przeżyłaby w Kanadzie. Julka poznaje
bowiem nastoletniego Olka, posiadacza psa imieniem Pulpet i znajduje z nim
wspólny język. Wakacyjna przyjaźń? A może dłuższa znajomość? To jednak dopiero
początek. Kiedy w ręce obojga wpada prowadzący do skarbu plan, rozpoczyna się
prawdziwa przygoda. Ale przygoda to niebezpieczna…
Powyższy opis brzmi, jak klasyczna wakacyjna
powieść dla młodzieży, w jakiej celowały takie legendy, jak Kornel Makuszyński,
Edmund Niziurski czy Adam Bahdaj? I na taką właśnie lekturę miałem ochotę,
niestety okazało się, że współcześni twórcy nie sprostali zadaniu. Chociaż nie
jest to akurat wina naszych czasów, mamy na rynku tak wielu pisarzy, którzy
znakomicie kontynuują gatunkową tradycję, że nie można zrzucić winy na datę
urodzenia. Co więc zawiodło?
Przede wszystkim styl, bo fabuła powieści jest ciekawa i nieźle poprowadzona. Niestety pod względem językowym już tak kolorowo nie jest. Pierwszy rozdział przeczytałem i… nie miałem pojęcia o czym właściwie był. Wzrok ślizgał mi się po literach, zamiast je chłonąć – takie było to miałkie. Aż musiałem wrócić, żeby treść do mnie dotarła. Potem zaczęło być lepiej, ale na kolana powieść nie powaliła. Dlaczego? Całość trochę zbyt naiwnie traktuje czytelników, autorki posługują zbyt prostym nawet jak dla młodzieży stylem. Można to zrzucić na karb tego, że powieść jest adaptacją filmowego scenariusza, ale czy naprawdę nie ma dobrych książkowych adaptacji filmów? Są, rzadko, bo rzadko, ale są. W tym wypadku wyszło to jednak przeciętnie, choć muszę docenić zarówno ilustrację (stylizowane na klasykę), jak i wydanie w twardej oprawie.
Młodszym powieść dzieciom może przypaść do gustu, bo dzieje się dużo, szybko, prosto i z poruszaniem problemów, które ich dotyczą albo dotyczyć mogą, choć z ubraniem ich też w przygodowe fatałaszki, ale niestety dla grupy docelowej przydałaby się nieco dojrzalsza lektura, chociaż film nadal całkiem chętnie mogę polecić miłośnikom takich klimatów, bo książka jest od niego sporo słabsza.
Komentarze
Prześlij komentarz