Amazing Spider-Man: American Son - Joe Kelly, Marco Checchetto, Phil Jimenez, Paulo Siqueira

AMERYKAŃSKI SYN


Po ostatnich słabiznach tom „American Son” to w końcu obiecywany i wyczekiwany powrót do lepszej formy. Jednocześnie to kawał konkretnej pod względem akcji i epickości opowieści, która nierozerwalnie związana jest z eventem „Dark Reign” - eventem niemającym jakiegoś głównego tytułu łączącego go, dziejącego się w zasadzie w tle, ale mającego duże znaczenie dla uniwersum. I chociaż nie wszystko wyszło tu tak dobrze, jakby mogło, w końcu z czystym sumieniem znów mogę polecić „Amazing Spider-Mana” Waszej uwadze, bo jest i co poczytać, i na co popatrzeć.

 

Norman stara się zwerbować Harry'ego do swoich Dark Avengers. May szykuje się w tym czasie do ślubu z Jamsonem Sr., a Peter postanawia pokonać Osborna raz na zawsze. Jakie jednak ma szanse z najpotężniejszym człowiekiem w kraju, który ma do swojej dyspozycji w zasadzie nieograniczone siły i możliwości? Czy Harry wybierze między dobrem i przyjaciółmi, a swoją ciężarną ukochaną? I kto jeszcze wmiesza się w ten konflikt, który tu zdaje się wkraczać w ostateczną fazę.


Wreszcie coś się w tym „Amazing Spider-Manie” dzieje. Na początku nie za dużo, chociaż już właściwie od pierwszych, jedynie niezłego otwierającego tom zeszytu, czuć, że mamy tu do czynienia z ważną a przede wszystkim udaną historią. Scenariusz wciąga i intryguje, wydarzeń jest sporo, ale nie ma w nich chaosu, a chociaż całość jest częścią większego eventu, dobrze czyta się bez znajomości ogółu wydarzeń. Nadal nie jest to poziom choćby „New Ways to Die" – chociaż są tu zeszyty, które zbliżają do niego niemal na wyciągnięcie ręki - ale zabawa jest świetna, im bardziej w nią wnikamy.

 

Jeśli zaś chodzi o sam finał, który wypada nieco słabiej niż akcja ze środka, to wciąż mamy tu do czynienia z naprawdę bardzo dobrą historią. Zakończenie „American Son” pozostaje na szczęście dość otwarte i niedefinitywne, ale czy można się było spodziewać czegoś innego? W końcu całe to „Dark Reign”, czyli okres od zakończenia „Tajnej inwazji”, gdzie Osborn został bohaterem i dorwał się do władzy, po „Oblężenie”, gdzie sam na siebie sprowadza upadek atakując Asgard wciąż trwa.

 


Rysunkowo też jest dobrze. Może nie jakoś szczególnie lepiej, niż w poprzednich tomach, ale jednak kreska daje radę, mając do zaoferowania sporo realizmu i detali. Wiadomo, żadne to cudo, styl ma swoje minusy, jak choćby to, że te same postacie potrafią wyglądać inaczej, a i czasem wszystkim gubią się proporcje, ale co tam. Ogląda się to nieźle, bez rozczarowania, nawet jeśli brak w tym jakichkolwiek artystycznych aspiracji.

 

Nie można mieć jednak wszystkiego – a przynajmniej nie zawsze. Dobrze, że „American Son” to opowieść, która znów podniosła poziom i przygotowała grunt pod sześćsetny, jubileuszowy zeszyt, który będzie główną opowieścią kolejnego tomu. A że jednocześnie to kawał dobrej, dynamicznej zabawy, każdy miłośnik udanego superhero nie będzie miał większych powodów do narzekań.

Komentarze