Venom (Flash Thompson) – Marc Guggenheim, Rick Remender, Cullen Bunn, Barry Kitson, Tony Moore, Declan Shalvey


VENOMÓW DWÓCH

 

Nadrabiając kolejne tomy „Superbohaterów Marvela” sięgnąłem po album „Venom (Flash Thompson)”. No bo jako fan Pajęczaka przede wszystkim nadrabiam te, które do serii nawiązują (plus wszelka absolutna klasyka i rzeczy, które mogę kupić za grosze, ot kilkanaście złotych, dla przekonania się). Więc nadrobiłem i całkiem fajne to było. Cullen Bunn za dobrym scenarzystą nie jest, ale akurat tu poradził sobie całkiem sprawnie, acz wielokrotnie przedobrzył i przede wszystkim to nie sam komiks, a polska edycja – nie sam papier, okładka czy druk, ale przekład, redakcja i korekta – pozostawia naprawdę sporo do życzenia.

 

Kiedyś Venomem był pałający zemsty Eddie Brock, ale to było dawniej. Teraz czarnego kosmicznego symbionta nosi ktoś inny i w innym, niż on celu: Flash Thompson, szkolny wróg Spider-Mana, a obecnie agent na usługach rządu. Co jednak będzie, gdy Eddie wróci na scenę? Jak przebiegnie spotkanie dwóch nosicieli Venoma i co z niego wyniknie?

 

Więc tak, w roku 2008 zrobiono niemałą rewolucję z postacią Flasha – w skrócie został weteranem wojny w Iraku i skończył bez nóg. Jakieś trzy lata później na tej podwalinie zbudowano postać nowego Venoma – tym razem rządowego agenta do zadań specjalnych. Został nim Flash (nie był pierwszy i w założeniu nie miał być ostatni, jego przygoda miała być krótka, ale, jak wiadomo, skoro się przyjęło, pociągnięto ten kram dalej), który po połączeniu z kosmicznym symbiontem odzyskiwał nogi i sprawność. I działał. No i tak dostał własną serię, potem fajnie połączoną z „Pajęczą Wyspą”, ale z tej serii po polsku dostaliśmy w sumie niewiele, bo pierwsze pięć zeszytów (plus w jednym z numerów „Strażników galaktyki” krótki dodatek o początkach, przedruk z „Amazing Spider-Mana”), potem jeszcze trzy kolejne w „Pajęczej Wyspie” no i jeszcze te pięć zebrane tutaj, już niemal z samego końca runu. No i… No i muszę powiedzieć, że jednak te wcześniejsze numery to Remender zrobił lepiej, ale tragedii nie ma.

 


W sumie to ja fanem Remendera w superhero nie jestem – facet nie czuje tego i tyle, choć autorskie robi naprawdę fajne rzeczy. Ale z czegoś trzeba w tym świecie komiksu żyć, więc robi te superhro i czasem tam też mu coś wyjdzie. Cullen Bunn jednak pisze słabiej, nieźle, całkiem spoko pomysł na ten tom miał, problem w tym, że trochę przedobrzył. To, co mogło być ciekawym starciem charakterów, staje się po prostu kolejnym superbohaterskim akcyjniakiem. Sceny są, czasem klimacik jest, ale całość pozostaje przedobrzona i nie do końca mnie kupiła. Choć źle też nie było. Najciekawiej wypadają tu zeszyty wprowadzenia, czyli 574 „Amazing Spider-Man”, gdzie poznajemy losy Flasha na froncie oraz pierwszy zeszyt „Venoma” Remendera i… I tu taka dygresja, bo ten drugi można było śmiało zastąpić czymś lepszym, ważniejszym, bo ten zeszyt już był razem z jego kontynuacją, a lepiej pasowałby tu „Amazing Spider-Man #654.1”, wprowadzającym przecież do solowych przygód Venoma i losów tej postaci.

 


Cała reszta tego tomu wypada całkiem fajnie, bo z jednej strony mamy przyjemne, choć proste rysunki, a z drugiej sporo dodatków – tradycyjnie biografia postaci plus trochę zakulisowych ciekawostek, a do tego galeria wariantów Venoma. I tylko szkoda, że potencjału nie wykorzystano, jak należy, bo był. I że jak zwykle polskie wydanie na kolana nie powala. Ale jest i kto Venoma lubi, może sięgnąć, choć mamy jednocześnie sporo bardziej wartych poznania opowieści o nim.

Komentarze