Dziewięcioletnia Trisha McFarland wybiera się z
matką i bratem na wycieczkę do lasów stanu Maine. Jednak chce jej się siusiu, a
brat i matka nie zwracają na nią uwagi, kłócąc się ze sobą. Dlatego dziewczynka
odchodzi w las sam. Szybko odkrywa, że się zgubiła, a w gęstwinie coś się czai.
Uzbrojona jedynie w dziecięcą odwagę i miłość do zawodnika baseballu, Toma
Gordona, musi przetrwać w głuszy i odnaleźć drogę do cywilizacji…
„Dziewczyna, która kochała Toma Gordona” była dla
mnie swego czasu bardzo ważną książką. Swoją przygodę z Kingiem zacząłem w
pewne w wakacje wiele lat temu. Potem przez dekadę robiłem wszystko by zdobyć
każde z dzieł Króla i każde z nich przeczytać. I właśnie dokładnie dziesięć lat
po moim pierwszym kontakcie z dziełami Kinga dotarłem do tego momentu, w którym
kończę wszystkie wydane po polsku powieści, a „Pokochała Toma Gordona” – bo i pod
takim tytułem wydano tę pozycję nad Wisłą, była ostatnią z nich.
Tyle sentymentów, spójrzmy zatem, jak prezentuje
się sama książka. A powiem to od razu, jest dobra, momentami bardzo, choć bywa
też naciągana. Ale jakże świetnie wykonana! Styl jest tu typowym stylem Kinga
końca lat 90. Stylem sprzed wypadku i zmiany, jaka potem nastąpiła. A zatem
powieść jest lekka, prosta, konsekwentnie snuta i bardzo przyjemna. Nie ma tu
zbędnych dłużyzn (choć to akurat jest zasługą niewielkiej objętości książki) i
bez wpadek, jakich w karierze mistrza nie brakowało.
Fabuła też jest ciekawa. Nieskomplikowana, ale za
to nieprzekombinowana, czyli taka, jak lubię: zamknięta w konkretnych ramach
(tu: lesie), poza które King nie wychodzi prawie wcale. Tworzy to intrygujący
klimat zagubienia i beznadziei. Klimat historii obyczajowej z dziecięcym
bohaterem (czyli takiej, w której najlepiej czuje się Król). Niestety potem
pojawiają się elementy grozy (znane nam już chociażby z „Gry Geralda”), które nie
do końca pasują do fabuły, a na dodatek są śmiesznie wręcz przewidywalne i nie
wnoszące nic do historii.
I jest też jeszcze jeden, nieco naciągany element: przesadna
jak na 9-latkę wiedza i zaradność. Niemniej ten błąd akurat Kingowi łatwo jest wybaczyć.
Bo chociaż ogół dzieci jest, jaki jest, zdarzają się jednostki, które
zachowywałby się tak, jak nasza bohaterka i posiadały taką wiedzą. Nie jest ich
wiele, ale jest to możliwe.
Mimo mojego sarkania, to jednak tylko drobiazgi. A powieść
sama w sobie – choć jak na Kinga to bardziej opowiadanie – jest udana, mimo
pewnej dozy sztampy. Dlatego polecam ją z czystym sercem – na jesienne
popołudnia, najlepiej przed lub po wyprawie do lasu, jak znalazł.
Komentarze
Prześlij komentarz