Dziewczyna, która kochała Toma Gordona – Stephen King

Z TOMEM GORDONEM PRZEZ LAS

 

Dziewięcioletnia Trisha McFarland wybiera się z matką i bratem na wycieczkę do lasów stanu Maine. Jednak chce jej się siusiu, a brat i matka nie zwracają na nią uwagi, kłócąc się ze sobą. Dlatego dziewczynka odchodzi w las sam. Szybko odkrywa, że się zgubiła, a w gęstwinie coś się czai. Uzbrojona jedynie w dziecięcą odwagę i miłość do zawodnika baseballu, Toma Gordona, musi przetrwać w głuszy i odnaleźć drogę do cywilizacji…

 

„Dziewczyna, która kochała Toma Gordona” była dla mnie swego czasu bardzo ważną książką. Swoją przygodę z Kingiem zacząłem w pewne w wakacje wiele lat temu. Potem przez dekadę robiłem wszystko by zdobyć każde z dzieł Króla i każde z nich przeczytać. I właśnie dokładnie dziesięć lat po moim pierwszym kontakcie z dziełami Kinga dotarłem do tego momentu, w którym kończę wszystkie wydane po polsku powieści, a „Pokochała Toma Gordona” – bo i pod takim tytułem wydano tę pozycję nad Wisłą, była ostatnią z nich.

 

Tyle sentymentów, spójrzmy zatem, jak prezentuje się sama książka. A powiem to od razu, jest dobra, momentami bardzo, choć bywa też naciągana. Ale jakże świetnie wykonana! Styl jest tu typowym stylem Kinga końca lat 90. Stylem sprzed wypadku i zmiany, jaka potem nastąpiła. A zatem powieść jest lekka, prosta, konsekwentnie snuta i bardzo przyjemna. Nie ma tu zbędnych dłużyzn (choć to akurat jest zasługą niewielkiej objętości książki) i bez wpadek, jakich w karierze mistrza nie brakowało.

 

Fabuła też jest ciekawa. Nieskomplikowana, ale za to nieprzekombinowana, czyli taka, jak lubię: zamknięta w konkretnych ramach (tu: lesie), poza które King nie wychodzi prawie wcale. Tworzy to intrygujący klimat zagubienia i beznadziei. Klimat historii obyczajowej z dziecięcym bohaterem (czyli takiej, w której najlepiej czuje się Król). Niestety potem pojawiają się elementy grozy (znane nam już chociażby z „Gry Geralda”), które nie do końca pasują do fabuły, a na dodatek są śmiesznie wręcz przewidywalne i nie wnoszące nic do historii.

 

I jest też jeszcze jeden, nieco naciągany element: przesadna jak na 9-latkę wiedza i zaradność. Niemniej ten błąd akurat Kingowi łatwo jest wybaczyć. Bo chociaż ogół dzieci jest, jaki jest, zdarzają się jednostki, które zachowywałby się tak, jak nasza bohaterka i posiadały taką wiedzą. Nie jest ich wiele, ale jest to możliwe.

 

Mimo mojego sarkania, to jednak tylko drobiazgi. A powieść sama w sobie – choć jak na Kinga to bardziej opowiadanie – jest udana, mimo pewnej dozy sztampy. Dlatego polecam ją z czystym sercem – na jesienne popołudnia, najlepiej przed lub po wyprawie do lasu, jak znalazł.

Komentarze