JAKUB
WĘDROWYCZ I KAMIEŃ FIZJOLOGICZNY
To już jedenasty tom Jakuba Wędrowycza. Sporo, tym bardziej, że w większości te oparte są na jednym i tym samym schemacie. A na tym pewnie jeszcze nie koniec, bo jednak ta seria sprzedaje się, ma swoje miejsce w popkulturze i kury znoszącej złote jajka zwyczajnie się nie zażyna. Czy to jest dobre, czy złe... Są tacy, co lubią, są tacy, co nienawidzą. Mój stosunek do serii jest ambiwalentny: z jednej widzę wszystkie jej liczne wady i brak jakichkolwiek ambicji, z drugiej chętnie sięgam po kolejne tomy, kupiłem nawet gry, a i do poszczególnych części wracam życiowo, słuchając ich dla odmiany w wersji audio, więc i najnowsza odsłona musiała trafić prędzej czy później w moje ręce. I co? I mniej więcej tyle, że to część taka, jak pozostałe. Są lepsze książki z Jakubem, są gorsze, ogólny poziom został jednak zachowany, chociaż ten tom niczym sie nie wyróżnia, niczym nie zaskakuje i wydaje się dość bezpieczną próbą pociągnięcia tego wszystkiego dalej, bez eksperymentowania czy szukania czegoś nowego czy świeżego, za to z większą dozą Bardaków, niż zazwyczaj (podobnie, jak superbohaterskich wzmianek). Wszystko, co tu przeczytacie, już jednak kiedyś było i w zasadzie jedno tylko opowiadanie zostanie ze mną na dłużej, ale i tak nieźle się to czytało.
Jakub Wędrowycz. Egzorcysta amator, walczący ze
złem, potworami, upiorami, demonami… No z całym tym paranormalnym tałatajstwem.
I wojuje też z rodem Bardaków, z którym łączy go silna, przekazywana z pokolenie
na pokolenie i odwzajemniona nienawiść. I te Bardaki knują, bo wrócił do nich krewny, który ukończył studia, a co ważniejsze, wpadł na pomysł, jak legendarną poduszką uduszką wykończyć Jakuba. Z tym wykańczaniem to nie koniec, bo potem Bardaki wcielają w życie plan, w którym radioaktywny pająk z Czarnobyla ma w końcu ubić Wędrowycza. No, ale nie tak po prostu. Pytanie - co z tym ma wspólnego krowa, smok i bitwa pod Grunwaldem? Oczywiście Jakub mierzy się nie tylko z takimi problemami. Raz na swej drodze spotyka staruszka, którego bardacki ród wykorzystał do pracy za grosze, raz zechce dostać się na konkurs bimbrowników, na który nie dostał zaproszenia, to znów wyjdzie z Semenem do Turcji, gdzie przyjdzie mu zagłębić się w alchemiczne podziemie i dorwie w swoje łapy kamień fizjologiczny, albo o pomoc poprosi go ktoś ważny, bo dziwna psia bestia, wielka, jak krowa, zagryza co się da i nikt nie umie sobie z nią poradzić.
Co dalej? Mając do załatwienia sprawę nawiedzonego fortepianu, Jakub i Semen wyruszają nad morze, by przy okazji zaznać wypoczynku, nie wiedząc, że czeka ich starcie z mamutem-dresiarzem. Później Jakubowi psuje się deflegmator pamiętający czasy krzyżaków i chętnie by go podmienił. Ale co z tym wszystkim będzie miał wspólnego film dokumentalny poświęcony zmarłym Szwedom z czasu potopu? W kolejnym tekście wrócimy do czasów drugiej wojny światowej, kiedy to Jakub, Semen, ich dowódca oraz dowódca Dentystycznego Batalionu Karnego niszczą tajne laboratorium nazistów, w którym powstawało coś tak strasznego, że nawet dla nich było to za dużo. A teraz, w czasach obecnych, ktoś odkopuje ruiny i Jakub, choć niechętnie, znów będzie musiał ratować świat. Kolejne opowiadanie przedstawi nam poszukiwania pewnej zaginionej warszawskiej syrenki, a w następnym prezydent Polski w przededniu piątej wojny światowej, szukając ratunku, cofnie się w czasie, wiedząc, że tylko Wędrowycz może mu pomóc. Wreszcie na sam koniec jeden z Bardaków kandyduje na wójta i ma duże szanse wygrać wybory. Jakub nie zamierza siedzieć i patrzeć, chce go załatwić, ale nie dość, że pokojowo, to jeszcze uczciwie. Postanawia zatem podrzucić kandydatowi sygnet, niby prezent, w rzeczywistości jednak magiczny artefakt, który noszącemu nie pozwala skłamać. Czy to jednak może się udać?
Jakub jaki jest każdy widzi. Bohater jest z nami od niemal 30 lat, za rok świętować będzie trzydziestolecie publikacji pierwszego tekstu, już teraz zresztą celebrowana jest trzecia dekada jego powstania, a że zdobył już swój status, ma własny festiwal, doczekał się pomnika, jedenastu książek (każda też dostępna w wersji audio), komiksów, kalendarza, gier karcianych, masy gadżetów etc., każdy musiał się o niego otrzeć, coś tam liznąć i wie już, czy to dla niego, czy nie. Ten tom niczym nie różni się od pozostałych, to po prostu zbiór krótkich form komediowej fantastyki, w których dzieje się sporo, chociaż akcję łatwo przewidzieć. Ich siłą nie jest oryginalność, a swojski sznyt, lokalny koloryt i pewien parodystyczny urok. Czy można tu dodać coś więcej?
Trochę tak, choćby to, że ten tom sprawia wrażenie łagodniejszego, z drugiej jednak strony Pilipiuk mniej tym razem idzie w bardzo krótkie formy, które zamiast tekstów literackich przypominały skecze –tu znów długość niektórych tekstów pozostawia sporo do życzenia i daleko im do pełnoprawnych opowiadań, przypominając po prostu żarty ubrane jedynie w większą ilość słów, ale nie brak też historii z prawdziwego zdarzenia, z fabułą i treścią. I to zaliczam in plus. Jest też tu pewna różnorodność, mimo skupienia się w dużej mierze na Bardakach: mamy odwołania do popkultury i historii (Pilipiuk odnosi się tu do klasyki fantastyki, wrzuca ciekawostki historyczne, trochę komentarza na temat mediów czy współczesnej kultury popularnej, czy cytuje Piłsudskiego, a nawet badań i eksperymentów naukowych czy legend), mamy smaczki dla fanów twórczości Pilipiuka (bo tak jak Jakub pojawiał się w innych książkach, czy to trylogii o kuzynkach, czy też w jednym z opowiadań o Skórzewskim, tak tu też pojawiają się miejsca i postacie znane tym, którzy czytają więcej z prozy autora, niż tylko przygody Wojsławickiego egzorcysty amatora). Widać tu też wtórność, pisałem o tym, bo Pilipiuk na każdym kroku przerabia tu znane już motywy, ale jeśli się to lubi, i one mają swój pewien urok – urok pijackiej gawędy pełnej przechwałek, ale jednak snutej barwnym, zabawnym, choć prostym językiem.
Konkrety? Wątek ze sprzątaniem obory przypomina dawny ze stajnią, znów mamy tu Mywu, mamuty i podróże w czasie. Pamiętacie opowiadanie o Grunwaldzie? Tu też jest. Pamiętacie, jak Jakub poszukiwał rurki do aparatury bimbrowniczej? Tu w niemal identyczny sposób poszukuje deflegmatora, z tym, że na innej płaszczyźnie rzeczywistości, niż tam. A to tylko dwa przykłady, które na dodatek można jeszcze podlać wspominką, że na wiele tekstów zwyczajnie brak pomysłu, więc taka historia o syrence rozwiązuje się w totalnie nieprzekonujący sposób, a finałowe opowiadanie, choć konkretnie długie, w pewnym momencie szybko zostaje zakończone, jakby pisarz znudził się nim i uciął jak najszybciej. Co ciekawe, chociaż wraca do tego, co już było tyle razy, brakuje w tym pewnej spójności, a szkoda. Bo niby to jedno uniwersum, a jednak widać, że teksty żadnej chronologii się nie trzymają i przeczą w zasadzie swoim poprzednikom z wcześniejszych tomów, a nawet i z tego. Co prawda czasem można sobie tłumaczyć tym i owym, autor daje pewne wskazówki, ale wolałby, jednak więcej konsekwencji. A czasem wyjaśnień nie mamy - choćby w drugim tekście, w którym wspomniany zostaje Storm, gdzie Jakub mówi, że ten już raz mu w pewnej sprawie pomógł, chociaż chwilę wcześniej w tomie w innym tekście też pomaga i to nie pierwszy raz. Do tego same postacie też nie mają szczególnie spójnych charakterów, wszystko zależy od wymogów fabularnych. Ale do tego już przywykliśmy, chociaż jakoś w tej części bardziej rzuca się to w oczy.
Z drugiej Pilipiuk trochę kombinuje, wrzucając tu współczesne tematy, jak wojna na Ukrainie i psucie ruskim ich planów przez Wędrowycza, gdzie jednocześnie stara się jakoś połączyć to, że najlepszy kumpel bohatera - i drugi główny bohater serii - to jednak z pochodzenia Rosjanin. Poza tym fajnie robi nam w przedostatnim tekście, „Program Ikar”, który stanowi po części kontynuację „Operacji Dzień Wskrzeszenia”, gdzie wraca do wizji przyszłości podobnych do tych, jakie zaprezentował nam w finale „Upiora w ruderze”, ale lepiej wykonane. To w sumie trafnie ujęta przestroga przed światem, gdzie pedofile walczą o swoje prawa, a człowiek, żeby móc posiadać zwierzę w domu musi udawać zoofila, bo zoofilowi nie odmówią pupila, z obawy przed metką zoofoba, ale całej reszcie już tak. Tu też jest konkretniejsze zaplecze polityczne, jak to w fantastyce bywa, stanowiące odbicie obecnej sytuacji, ale całkiem dobrze wpasowujące się w obecne nastroje. I, o dziwo, nie kłóci się to z jakubową estetyką. A skoro już przy obecnych nastrojach jesteśmy, ten tom, który wyszedł w wakacyjną porę jest też stricte wakacyjny - dzieje się, gdy jest ciepło, bohaterowie sporo podróżują i ogólnie wnika to w taki klimat, więc jak na to, co dzieje sie za oknem, jest jak znalazł.
I to w zasadzie tyle. Tom, jak wszystkie inne, jak mówiłem, ale czy spodziewaliśmy się czegoś innego? Ja nie, choć tej serii przydałoby się pewne odświeżenie i pójście w nieco dłuższe formy. Tak czy inaczej, wiernych fanów pewnie usatysfakcjonuje (tym bardziej, że nieco więcej dowiadujemy się o dacie śmierci Jakuba), przeciwników nie przekona, bo i nie znajdą tu nic, co przekonać by mogło. Co z resztą? Kto nie zna, a coś go zaciekawiło i by chciał, sięgnąć może, bo każdy tom Wędrowycza, jak każde opowiadanie, można czytać nie znając nic z serii i nic o niej nie wiedząc. Czy mu to podejdzie, czy nie, sam się musi przekonać, ale sięgając powinien mieć na uwadze, że to lektura, która, mimo pewnych satyrycznych elementów, nie ma pretensji do większych ambicji. Ma śmieszyć w sposób niewyszukany i absurdalny i dokładnie tego trzeba chcieć, żeby jednak znaleźć tu coś dla siebie. Ale czasem właśnie tego każdy z nas potrzebuje, a że napisane jest to lekko, dość przyjemnie i poprawną polszczyzną (acz te strasznie krótkie zdania, którymi najczęściej zaczyna opowiadania, jakby nie potrafił od razu sklecić zdania wielokrotnie złożonego i musiał powoli się do tego rozkręcać potrafią przyprawić o zgrzyt zębów), tym lepiej.
Komentarze
Prześlij komentarz