CTRL + ALT + DOOMSDAY
Jak głosi staroegipska
przepowiednia, Apokalipsa rozpocznie się w Los Angeles, gdzie widziana będzie
młoda dziewczyna w podrabianych Monolo Blanhnkach... A właśnie, co słychać u
Madison? Buntuje się przeciw temu, że jest tak naprawdę wytworem scenariusza Szatana
i że jej przeznaczeniem jest sprowadzenie na ten świat Zagłady. Uwięziona jako
niematerialny duch w świecie żywych odwiedza swój dom i spotyka ducha babci, a
także łowcę duchów wynajętego przez jej matkę. Szybko odkrywa też, że jej
telefon do rodziców, w którym radziła im, jak „trafić do Nieba” dał początek
zupełnie nowej religii, której wyznawcy za modlitwę uznają brak hamulców
moralnych, poprawności politycznej i pozytywnych reakcji. Jednocześnie Maddison
zaczyna snuć wspomnienia wakacji spędzonych u dziadków, tajemniczych telefonów
od telemarketerów przerywających im wiecznie kolację, a także morderstwa, które
stało się prawdziwą przyczyną zesłania jej do Piekła...
Ostatnie lata nie były najlepsze
dla Chucka. Nawet jak pisał dobre książki („Snuff”) wydawało się, że brakuje mu
pomysłów, a poza tym rozczarowywał fanów kiepskimi, jak na jego możliwości
powieściami w stylu „Tell All” czy „Pigmy”. Na szczęście chyba ta zła passa w
końcu minęła, bowiem, tak jak pisane w międzyczasie opowiadania („Romance”),
czy nieco dłuższe formy („Phoenix”), również „Doomed” prezentuje naprawdę
znakomity poziom.
Nie jest to Chuck idealny, czasy
„Fight Clubu” czy „Udław się” w pewnym stopniu minęły już bezpowrotnie, jednak
tą powieścią – swoją drogą, historyczną dla tego pisarza, bo pierwszą,
stanowiącą kontynuację innej jego książki – przywraca wiarę w swoje
umiejętności. „Doomed” zaskakuje, emocjonuje, fascynuje, ciekawi i powala
klimatem. Klimatem, jakiego nie czułem u Chucka już dawno. Nastrój w niej
panujący ma w sobie coś z „Rozbitka”, coś z „Dziennika”, nawet coś, i to duże,
z „Kołysanki” i fakt kilku powtórek w niczym tym razem nie przeszkadza.
Chuck w znakomity sposób, tak jak w
pierwszej części, odświeża schemat powieści epistolograficznej, tym razem nie posługując
się listami Maddison do Szatana, a jej tweetami. Jej i Leonarda, który wtrąca
co kilkadziesiąt stron fragmenty starożytnych przepowiedni odnośnie Idola,
odnośnie Thing-Baby.
A wszystko to jak zwykle splata się
w odważnej i przemyślanej satyrze. Ostrej satyrze na wiarę, religie i
popkulturę. Satyrze, tradycyjnie już, naszego konsumpcjonizmu i uzależnieniu od
popkultury. Naszych nawyków, złych cech i głupoty.
Fabuła jest tu mniej
achronologiczna niż zawsze, jednak nadal pozostaje misternie skonstruowana i
zaskakująco poprowadzona. Nie brak jej błędów, choć te wynikają przede
wszystkim z drobnej pomyłki, która zdarzyła się Palahniukowi w „Potępionych”,
ale wciąż można to zawsze wytłumaczyć sobie bez większych zgrzytów.
Szczególnie, że wiele jest absolutnych perełek, jak choćby upiększanie zwłok.
Inne minusy? Książka na chwilę
traci impet, kiedy Maddison wraca do mieszkania. Wtedy też pojawia się kilka
mniej udanych wątków (podróż siecią elektryczną, łowca duchów), które potem, po
połowie powieści ocierają się o absurd, ale na szczęście nie przeszkadza to
zbytnio. A celowo nierealne postacie, nijak nie można zaliczyć in minus, skoro
na nich właśnie opiera się satyra Chucka. Na bohaterach, którzy zachowują się,
jakby nie myśleli, jakby byli sterowani.
Na koniec zostawiam sobie kwestię
zakończenia. Kiedy czytając pierwszą część przygód Maddison, zobaczyłem na
koniec tekstu słowa Ciąg Dalszy Nastąpi, nie za bardzo chciało mi się w nie
wierzyć. Chuck zakończył powieść tak, że nie potrzeba jej było kontynuacji.
Rozwiązał, co rozwiązać powinien, zaskoczył pointą, doprowadził wątki do
finału... Uznałem to za palahniukowy żart. Potem jednak przeczytałem w nim
wywiad, a w wywiadzie owym szczegóły kontynuacji i musiałem zrewidować swoje
poglądy. I czekać na to, co stworzy autor, a co nie wydawało się zbyt możliwym
do stworzenie – i co, jednocześnie, stworzyć mu się udało, pokazując sens
zabiegu napisania tej powieści i zakończenia poprzedniej, tak, jak to zrobił.
Tym razem powieść kończy się nieco
bardziej definitywnie, słowami „The End?”. Co to oznacza w praktyce?
Zdecydowanie zakończenie mniej rozstrzygające i bardziej zapowiadające
ewentualną kontynuację niż to było w przypadku części pierwszej. Zakończenie na
szczęście tak pesymistyczne, jak tylko może być optymistyczny finał i tak
optymistyczne, jak pesymistyczny finał być może. Typowe dla Chucka, tego
dawniejszego, choć... Hmmm, to już zobaczcie sami.
I cóż zostaje mi dodać na koniec?
Na pewno, że to całkiem udana powieść Chucka. Momentami bliżej jej do typowych
retardacji a la Dan Brown, czasami ociera się o wspomniany już absurd, kilka
pomysłów nie wyszło idealnie, a i drobne błędy zagościły na jej stronach (nie
ma się jednak co dziwić, skoro Palahniuk pisze bez konkretnego planu historii,
starając się zaskoczyć siebie, a potem to wszystko połączyć), ale na pewno jest
lepsza od jedynki, zupełnie inna, niemal samodzielna (coś jak Kill Bill 2 na
tle części pierwszej), i warta poznania. A dla fanów Palahniuka po prostu
konieczna. Polecam!
P.S. Osoby pruderyjne niech się
jednak trzymają z daleka. Podobnie urażeni mogą się poczuć wyznawcy właściwie
wszelkich religii, ale Chuck nigdy nie był łagodny, a poza tym pamiętajcie, że
to przecież satyra.
A jeśli nie możecie się doczekać
polskiego wydania i chcielibyście poznać wszystkie tajemnice i odpowiedzi na
pytania, zapoznajcie się z moim streszczeniem powieści na stronie
http://pl.chuckpalhniuk.wikia.com/wiki/Doomed
Komentarze
Prześlij komentarz