Zielona Mila - Stephen King


Paul Edgecombe to strażnik więzienny pracujący wśród skazanych na karę śmierci więźniów. Tytułowa Zielona Mila to dywan, po którym skazańcy kroczą do pomieszczenia z krzesłem elektrycznym. Paul wiedzie zwyczajne życie do momentu, w którym w więzieniu nie pojawia się on. Olbrzymi i nad wyraz spokojny John Coffey aresztowany za gwałt i zabójstwo na dwóch dziewczynkach. John Coffey, który nie tylko wydaje się być niewinny, skazany na śmierć przez pomyłkę, to na dodatek jest posiadaczem niezwykłych mocy...


Połowa lat 90 była dla Kinga jednym z najgorszych okresów literackich. Po świetnej "Dolores Claiborne" zaczął wydawać co raz gorsze powieści z jedną z najsłabszych w swej karierze "Bezsennością" na czele. Tym bardziej cieszy więc fakt, że "Zielona mila" to taka zielona wysepka na tej pustyni twórczej posuchy (która potem ciągnęła się dalej w takich książkach jak "Desperacja" czy czwarty tom "Mrocznej Wieży"). I to wysepka aż bijąca po oczach soczystą zielenią.


To co w "mili" stworzył Król, można śmiało nazwać jedną z najlepszych powieści w jego karierze, co przy jego ponad 50 tomowej bibliografii jest faktem znaczącym. Powieść kryjąca się pod tym tytułem to znakomicie i lekko napisana historia, pełna wzruszeń i emocji znanych z najbardziej cenionych dokonań Kinga. To nie jest horror, ba!, nawet fantastyki jest tam nie wiele, ale jak już wielokrotnie pisałem, siłą książek Stephena są wątki obyczajowe, a czymże innym jest "Mila..." jak nie powieścią obyczajową? Powieścią stawiającą zarazem filozoficzne pytanie: Czy człowiek mógłby zabić kolejnego Mesjasza?


Nie brak więc dylematów moralnych i niewygodnych kwestii. Nie brak też sensacji i akcji, a i elementy grozy też znajdą dla siebie miejsce. Dostajemy więc kolaż Kingowych motywów złożonych w smakowite danie, do którgo chętnie chce się wrócić. A na deser dostajemy pewną nowość w postaci praktycznie braku powiązań z innymi powieściami Króla.


Minusy? - zapytacie. Niestety są. A właściwie jest, bo mowa tu o jednym zasadniczym minusie: powtórkowości. Cała fabuła, jeśli dojść do jej sedna, to kopia "Skazanych na Schawshank", z takimi samymi rozwiązaniami fabularnymi (choć nie do końca). Taka sama, jaką dla "Misery" była "Gra Geralda". Ale cóż to za minus na tle wspomnianych już plusów, prawda?


A co jeśli ktoś oglądał film? Co może mu zaoferować powieść? Może nie inne zakończenie, może nie masę zaskoczeń, ale na pewno mnóstwo emocji, które film spłycił i mnóstwo opowieści o innych więźniach (wcale nie mniej wzruszających), na które w filmie po prostu nie było miejsca.


I moja rada na koniec: kto nie czytał, niech żałuje i jak najszybciej nadrobi ten błąd. W końcu powieść w wersji kieszonkowej (ponad 500 stron) można kupić za ok 15zł a to bardzo niska kwota. Szczególnie jak na taki tytuł.

Komentarze