Vreckless Vrestlers - Łukasz Kowalczuk

PULP FICTION


To gra komputerowa? To komiks o superbohaterach? To film kina akcji klasy C czy może chińskie figurki z Toxogumy? Nie, to Vreckless Vrestlers! Wszystko to i jeszcze więcej w jednym!


Excelsior City, Excelsior, 3067. Tu niejaki The Manager organizuje 59 już mistrzostwa międzywamiarowej ligi wrestlingu. Zasada jest jedna – żadnych zasad. Do walki na takich arenach, jak Cramp Nou czy Madison Kill Garden w szranki stają ze sobą Crimean Crab, The Eye, Vegan Cat, Flatwoods Monster, Hippie Killer, Barbarica, Sergeant Reptilion i Spike Lee. Zwycięzca natomiast dostąpi zaszczytu pojedynku z niepokonanym mistrzem Bull Godem! Czy ktokolwiek, włącznie z czytelnikiem, ma szanse na przetrwanie?


To zdecydowanie jeden z najbardziej szalonych komiksów jakie czytałem w ostatnich czasach. Szalony, a przy tym po prostu znakomity. Podobnie jak autor i ja należę do pokolenia wychowanego na pegazusowych grach, kiepskich filmach akcji i podobnej jakości komiksach. Ileż to godzin grało się z kumplami w „Contrę”, w „Double Dragon” czy „Street Fightera”, ile spędziło się na oglądaniu, jak Stalone czy Schwarzenegger niszczy zastępy wrogów, albo Son Goku w „Dragon Ballu” przez 30 odcinków (tudzież pięć dwustu stronnicowych tomów) toczy śmiertelny bój! Ileż wrestlingu widziały moje oczy i ileż komiksów o nieskrępowanej masakrze (czyt. „Lobo”)! „VV” to – można chyba tak rzecz ująć – pulpowy komiks dla takiego właśnie pokolenia. Sentymentalne Pulp Fiction oferujące niczym nieuzasadnioną przemoc, walkę i rzeź, podane w zabawnej, prostej formie. Bez dialogów, bo vrestlerzy walczą, nie gadają, za to z masą przerywników pokroju wykreślanki czy labiryntu!


Wbrew pozorom jednak komiks wcale nie jest głupi, a jego niezaprzeczalny urok wciąga już od pierwszych stron i nie wypuszcza.


Fantastyczne jest też wydanie, świetny papier, poręczny format, dodatki takie jak reprodukcje okładek, zdjęcia figurek (z toxogumy oczywiście!) czy maska Bull Goda do wycięcia…


Zabawa jest przednia, a po lekturze pozostaje niedosyt i marzenie, by tak móc zagrać w grę z tymi bohaterami. Grę koniecznie o kiepskiej grafice pamiętanej z pegazusa czy gameboya, bez fabuły za to z dużą ilością pojedynków. Fajne marzenie…

Komentarze