Street Fighter #2 - Ken Siu-Chong, Alvin Lee, Arnold Tsang, Andrew Hou, Corey Lewis


KEN TAKI DOBRY W WALCE


Drugi zeszyt komiksowego Street Fightera to nieco więcej fabuły i nieco więcej też łubudubu. Sensu nie przybywa, ale cóż, kto w tym szukałby sensu?


Ryu dręczą mroczne sny. Nie jest świadomy, że to ukrywana przed nim cząstka daje o sobie znać, o czym doskonale wie nie kto inny, jak morderca jego mistrza i owego mistrza brat, Akuma. Tymczasem Vega podrzuca lokalizator ukochanej Kena i w ostatecznym rozrachunku przypuszcza na nią atak. A jednocześnie do Japonii tropem Ryu przybywają Guile i Chun Li, co nie uchodzi uwagi Bisona. Sytuacja komplikuje się dodatkowo wraz z powrotem Charlie’ego…


Brzmi skomplikowanie? Tyle akcji, tyle treści na zaledwie kilkunastu stronach (bo nie cały zeszyt streszczam przecież powyżej), a jednak wszystko to proste jest jak drut. Nikt się w tymi nie zgubi, nikt nie zabłądzi. Kiedy seria „Dobry Komiks” zaczęła tym tytułem, niezbyt miałem ochotę po niego sięgać, a kiedy jednak kupiłem (bo po braku, jaki zaatakował kioskowe półki po upadku TM-Semic wreszcie znów była szansa na tanie komiksy) i przeczytałem, nie wróżyłem „DK” długiego życia z takimi tytułami. Przez lata te odczucia się nie zmieniły, a „SF” to co najwyżej ciekawostka na półce. Komiks dla ludzi bez wymagań, bez oczekiwań, ludzi, którzy nie chcą niczego więcej, niż kwadransa czytania bezmyślnego prania po pyskach. Nie przeczę, swój urok to ma, ale takich serii jest multum, a po lekturze odkłada się na półkę i zapomina o czym to było…



Ja wolę jednak mieć o czym myśleć kiedy czytam i choć sięgam i po takie serie, bo mam, bo tanio było, bo… bo… i bo… to żałuję, bowiem takie serie pogłębiają tylko negatywny obraz komiksu w kulturze.

Komentarze