Triumwirat: Smok - Robert Zaręba, Zygmunt Similak

JAK UBIĆ SMOKA


Powieściowy „Triumwirat” Roberta Zaręby, który stanowi literacki pierwowzór niniejszego komiksu, to jedna z nielicznych rodzimych książek z gatunku humorystycznego fantasy, która naprawdę mi się podobała. A trochę ich jednak czytałem. Dlatego, chociaż nie jestem miłośnikiem twórczości Similaka, nie mogłem nie sięgnąć po komiksową adaptację. I naprawdę nie żałuję.


Oto historia najprawdziwsza z prawdziwych, nie z jakiegoś tam brudnego palucha wyssana, co w pewnej wiosce za starych czasów się zdarzyła. A było to tak. Dnia pewnego, ładnego bardzo, główny bohater tej opowieści wybywa z domu, żeby oszczędzić sobie odgłosów domowego ogniska (czytaj: matula przy użyciu sękatej pałki omawiać zaczęła z mężem jego powrót na czworakach z karczmy), ale niestety i tam nie zaznaje spokoju. Oto bowiem józkowy smark z wieścią po wsi biega, że smok porwał jego ojcu konia wraz z pługiem. W plotkę tą nikt wierzyć nie chce, Józek pewno przerżnął w karty swoją kobyłę, a bajeczkę zmyślił na prędce, co by żona mu gęby nie obiła. W końcu stworzenia te przecież nie istnieją, no może i są gdzieś tam, ale tutaj? W sumie nawet jeden by się  przydał, bo ludzi  by przyciągnął i zysku trochę przyniósł. Jednakże kiedy bestia ogniem ziejącym nadlatuje z nieba, wszyscy muszą zweryfikować swoje poglądy i przy okazji znaleźć sposób na poradzenie sobie ze smokiem. Chętnych (mniej lub bardziej) nie brakuje, ale czy ktoś  ma szansę z potworem?


Cóż, nie ma się co oszukiwać. Nie o fabułę chodzi w „Triumwiracie”, a o żarty, chociaż samej treść także nie mam nic do zarzucenia. To typowo poprowadzona historia fantasy, równie mocno czerpiąca z motywów klasyki gatunku, co baśni, z których przecież bezpośrednio wywodzi się ta odmiana fantastyki. Jest więc bohater, jest niezwykłe i groźne stworzenie, z którym trzeba się uporać, jest wreszcie quest, porcja magii, rycerze, zamki itd., itd. Jak jednak wspominałem nie liczy się fabuła, a żarty – obśmiewanie schematów, zachowań czy konkretnych elementów. I to podane w bardzo dobrym stylu.


W „Triumwiracie” śmieszy już sam język. Wyolbrzymiona, przerysowana mowa na styku folklorowej i archaicznej, zaczerpnięta została z powieści. Zresztą większość narracji to skopiowane przez Zarębę fragmenty pierwowzoru. Może i na początku sprawia to dziwne wrażenie, ale urok tych tekstów rozwiewa wszelkie wątpliwości. Nieco gorzej jest z rysunkami. Wprawdzie tu Similak pasuje, nadal jednak nie potrafię przekonać się do jego kreski. Co ciekawe, album wydano trochę tak, jak za PRL-u wydawano pierwsze „Tytusy, Romki i A’Tomki” czyli część stron w kolorze, część w czerni i bieli.


Jeśli lubicie humorystyczne fantasy, albo znacie pierwowzór i dobrze bawiliście się przy jego lekturze, polecam Wam też i komiksową trylogię. Zachowuje ducha oryginału, nieźle wygląda i dostarcza dużo zabawy. W skrócie, sympatyczna rzecz na poprawę humoru.

Komentarze