Smerf Doktor - Luc Parthoens, Thierry Culliford, Alain Maury


CZY SMERFY CHORUJĄ?


Oczywiście, że tak. Na co? Głównie na najróżniejsze urazy, które przytrafiają się tym sympatycznym, niebieskim stworzonkom. Teraz jednak nadszedł czas by bliżej przyjrzeć się tej tematyce i przekonać się czy w ich wiosce potrzebny jest lekarz czy może Papa Smerf da sobie radę ze wszystkim sam.


Smerfy nigdy nie miały lekko. Ciągle pracują, właściwie bez chwili wytchnienia, wciąż też zmagają się z kolejnymi niebezpieczeństwami, w tym, oczywiście, ze swoim największym wrogiem, Gargamelem. Nic więc dziwnego, że naszym małym bohaterom często zdarzają się jakieś zranienia, a do tego zwykłe choroby, jak choćby przeziębienie, także nawiedzają naszą niebieską społeczność. Co w takich przypadkach robią sympatyczni bohaterowie? Udają się po pomoc do Papy Smerfa, który zawsze chętnie im jej udziela. Teraz też, chociaż jest bardzo zajęty najnowszym eksperymentem. Jednak tym razem zalecenia, jakie miał dla urojonych objawów Smerfochondryka samemu zainteresowanemu wydają się zbyt łagodne w stosunku do tego, jak się czuje. Inne Smerfy też są takiego zdania, wszyscy zaczynają prześcigać się w doradzaniu co najlepiej by mu pomogło, a tymczasem jeden z nich wpada na pomysł by zacząć leczyć także innych. Jego zdaniem Papa Smerf jest zbyt zajęty by właściwie zadbać o zdrowie swoich podopiecznych, dlatego też Smerf Doktor zaczyna swoją praktykę. Początki nie są zbyt obiecujące, jednak wkrótce niemalże cała wioska zaczyna leczyć się u niego. I nie ma znaczenia, że jego lekarstwa szkodzą, zamiast pomagać. W końcu Doktor wystawia zwolnienia od pracy, a wizyty u niego stają się wręcz modne. Poza tym pacjentów zaczyna przybywać tak bardzo, że pojawia się konieczność otworzenia szpitala. Co dalej? Smerfna karetka, Smerfetka-pielęgniarka… Nawet Papa Smerf nie jest w stanie zatrzymać tego groźnego dla zdrowia szaleństwa. Czy Smerfy opamiętają się zanim będzie za późno?

 

„Smerf Doktor” jest albumem tak udanym, że nie powstydziłby się go pewnie sam Peyo, twórca małych, niebieskich bohaterów. Kontynuatorzy jego spuścizny w swoich dziełach prezentowali najróżniejszy poziom, nigdy jednak nie zawiedli oczekiwań czytelników – a przynajmniej nie w znaczący sposób. Tym komiksem udowadniają jednak, że wiedzą co robią i mają dość znakomitych pomysłów, żeby w dobrym stylu kontynuować serię.


Co dobrego jest w najnowszym tomie? Przede wszystkim znakomity humor, duża porcja satyry i konkretna ilość wydarzeń, których tempo narasta wraz z rozwojem akcji. Jak zwykle historia uczy młodszych odbiorców pewnych wartości, znalazło się też miejsce dla kilku żartów dla starszych czytelników, a całość została tradycyjnie znakomicie zilustrowana w klasyczny sposób. Jeśli więc szukacie dobrego komiksu dla najmłodszych, który śmiało będziecie mogli przeczytać sami i znakomicie się przy tym bawić, sięgnijcie tak po ten, jak i po pozostałe tomy serii. Warto, a zapowiedź wydania „Smerfolimpiady”, która w Polsce miała się pojawić dobrych kilkanaście lat temu (pamiętam wzmiankę w jednym z tomów czytanych w dzieciństwie), optymistycznie nastraja na przyszłość.


Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze