WOJNA
W SŁOŃCU
W czwartym zbiorczym tomie
„Kaznodziei” tempo zaczyna wzrastać, a akcja staje się bardziej spektakularna
niż dotychczas. Jednocześnie Garth Ennis nie zapomina o tym, co w serii
istotne: ważkich pytaniach, zaskoczeniach i kontrowersjach, które przede
wszystkim mają nie szokować, a zwracać uwagę na coś głębszego. A wszystko to w
satysfakcjonującej, poruszającej i obrazoburczej opowieści, która znalazła
znakomite wyważenie między ostrą rozrywką, a ambitnym dziełem dla dojrzałego
odbiorcy.
Ten tom znów składa się z czerech
historii, trzech retrospektywnych i czwartej, kontynuującej główny wątek. W
pierwszej z nich poznajemy historię życia Sam Wiesz Kogo. I nie chodzi tu o
Lorda Voldemorta z „Harry’ego Pottera”, a Gębodupę, nastolatka, który kochał
twórczość Kurta Cobaina i po jego samobójstwie postanowił strzelić sobie w
głowę – los chciał, że przeżył, ale jako zmasakrowane dziwadło. W dalszych
opowieściach możemy przeczytać o przeszłości Jody’ego i TC oraz Starra. Potem
akcja wraca do głównego wątku i zaczyna robić się jedynie coraz ciekawiej.
Po wydarzeniach w Nowym Orleanie, Jesse
wciąż stara się skontaktować z Genesis. W tym celu wyrusza na pustynię, gdzie
ma się poddać indiańskiemu rytuałowi. Czuje jednak, że w tym miejscu wydarzy
się coś wielkiego. I, niestety, ma rację. Rządny zemsty Starr zdobywa bowiem
władzę na amerykańską armią i szykuje zasadzkę zarówno na niego, jak i Świętego
Od Morderców, który również przybywa na pustynię. Wszystko to prowadzi do
wojny, która, niczym w westernach, rozegra się w pełnym słońcu…
„Kaznodzieja” to bezwzględnie
najlepsza seria komiksowa, jaka ukazuje się obecnie na polskim rynku. Nie
należy co prawda do najświeższych rzeczy, bo po raz pierwszy w naszym kraju
pojawił się kilka ładnych lat temu, ale jakie to ma znaczenie? Większość
nowości dostępnych na rynku nie jest w stanie nawet zbliżyć się do niego
poziomem wykonania, nie mówiąc już nawet o jego ambitności. Bo opus magnum
Gartha Ennisa, oprócz tego, że jest pełne szokujących, zniesmaczających,
obrażających właściwie każdego i tak obrazoburczych, że ocierających się o bluźnierstwo
treści, skłania także do myślenia i stara się cos przekazać. Jednocześnie stanowi
intrygujący portret Ameryki, w szczególności jej brudów, i kolaż
najsłynniejszych popkulturowych motywów wywodzących się z tego kraju. W tym
kontekście nawet liczba zeszytów całości ma większy sens – jest ich bowiem 66,
skojarzenia z nieistniejącą już Route 66 łączącą Chicago z Los Angeles są tu
absolutnie słuszne.
Oczywiście treść „Kaznodziei” nie
każdemu przypadnie do gustu. Nagromadzenie przemocy, seksualnych dziwactw i
wszelkiej maści wynaturzeń przekracza tu wszelkie granice. Na dodatek
bohaterowie klną na każdym kroku, a przecież główną osią fabuły jest chęć
odnalezienia Boga i zmuszenia Go do wzięcia odpowiedzialności za to, co dzieje
się z ludzkością. Amerykański pisarz-satyryk, Chuck Palahniuk, w jednym ze
swoich tekstów mówił o człowieku muszącym przebaczyć Bogu, Ennis jest jednak
innego zdania i popycha swoich bohaterów na ścieżkę zemsty. Zabiera
jednocześnie głos w dyskusji dotyczącej problemu teodycei, choć próżno w jego wnioskach
doszukiwać się realizacji obronnych założeń tej gałęzi teologii.
Wszystko to składa się na historię ciężką,
ale angażującą czytelnika. Skłaniającą do myślenia i zajęcia własnego
stanowiska w omawianych kwestiach. Do tego komiksy z Kaznodzieją pozostają
także znakomitą lekturą rozrywkową. Krwawą, brutalną, ale nie pustą. Za to
znakomicie zilustrowaną i naprawdę świetnie wydaną. Widzieliście serial, jaki
powstał na podstawie tej serii (swoją drogą szkoda, że produkcja Kevina Smitha
adaptująca to dzieło nigdy nie doszła do skutku)? Podobał się Wam? Zapomnijcie
o nim i poznajcie pierwowzór, bo jest nieporównywalnie lepszy,
Komentarze
Prześlij komentarz