Kaznodzieja, tom 4 - Garth Ennis, Steve Dillon

WOJNA W SŁOŃCU


W czwartym zbiorczym tomie „Kaznodziei” tempo zaczyna wzrastać, a akcja staje się bardziej spektakularna niż dotychczas. Jednocześnie Garth Ennis nie zapomina o tym, co w serii istotne: ważkich pytaniach, zaskoczeniach i kontrowersjach, które przede wszystkim mają nie szokować, a zwracać uwagę na coś głębszego. A wszystko to w satysfakcjonującej, poruszającej i obrazoburczej opowieści, która znalazła znakomite wyważenie między ostrą rozrywką, a ambitnym dziełem dla dojrzałego odbiorcy.


Ten tom znów składa się z czerech historii, trzech retrospektywnych i czwartej, kontynuującej główny wątek. W pierwszej z nich poznajemy historię życia Sam Wiesz Kogo. I nie chodzi tu o Lorda Voldemorta z „Harry’ego Pottera”, a Gębodupę, nastolatka, który kochał twórczość Kurta Cobaina i po jego samobójstwie postanowił strzelić sobie w głowę – los chciał, że przeżył, ale jako zmasakrowane dziwadło. W dalszych opowieściach możemy przeczytać o przeszłości Jody’ego i TC oraz Starra. Potem akcja wraca do głównego wątku i zaczyna robić się jedynie coraz ciekawiej.
Po wydarzeniach w Nowym Orleanie, Jesse wciąż stara się skontaktować z Genesis. W tym celu wyrusza na pustynię, gdzie ma się poddać indiańskiemu rytuałowi. Czuje jednak, że w tym miejscu wydarzy się coś wielkiego. I, niestety, ma rację. Rządny zemsty Starr zdobywa bowiem władzę na amerykańską armią i szykuje zasadzkę zarówno na niego, jak i Świętego Od Morderców, który również przybywa na pustynię. Wszystko to prowadzi do wojny, która, niczym w westernach, rozegra się w pełnym słońcu…


„Kaznodzieja” to bezwzględnie najlepsza seria komiksowa, jaka ukazuje się obecnie na polskim rynku. Nie należy co prawda do najświeższych rzeczy, bo po raz pierwszy w naszym kraju pojawił się kilka ładnych lat temu, ale jakie to ma znaczenie? Większość nowości dostępnych na rynku nie jest w stanie nawet zbliżyć się do niego poziomem wykonania, nie mówiąc już nawet o jego ambitności. Bo opus magnum Gartha Ennisa, oprócz tego, że jest pełne szokujących, zniesmaczających, obrażających właściwie każdego i tak obrazoburczych, że ocierających się o bluźnierstwo treści, skłania także do myślenia i stara się cos przekazać. Jednocześnie stanowi intrygujący portret Ameryki, w szczególności jej brudów, i kolaż najsłynniejszych popkulturowych motywów wywodzących się z tego kraju. W tym kontekście nawet liczba zeszytów całości ma większy sens – jest ich bowiem 66, skojarzenia z nieistniejącą już Route 66 łączącą Chicago z Los Angeles są tu absolutnie słuszne.


Oczywiście treść „Kaznodziei” nie każdemu przypadnie do gustu. Nagromadzenie przemocy, seksualnych dziwactw i wszelkiej maści wynaturzeń przekracza tu wszelkie granice. Na dodatek bohaterowie klną na każdym kroku, a przecież główną osią fabuły jest chęć odnalezienia Boga i zmuszenia Go do wzięcia odpowiedzialności za to, co dzieje się z ludzkością. Amerykański pisarz-satyryk, Chuck Palahniuk, w jednym ze swoich tekstów mówił o człowieku muszącym przebaczyć Bogu, Ennis jest jednak innego zdania i popycha swoich bohaterów na ścieżkę zemsty. Zabiera jednocześnie głos w dyskusji dotyczącej problemu teodycei, choć próżno w jego wnioskach doszukiwać się realizacji obronnych założeń tej gałęzi teologii.


Wszystko to składa się na historię ciężką, ale angażującą czytelnika. Skłaniającą do myślenia i zajęcia własnego stanowiska w omawianych kwestiach. Do tego komiksy z Kaznodzieją pozostają także znakomitą lekturą rozrywkową. Krwawą, brutalną, ale nie pustą. Za to znakomicie zilustrowaną i naprawdę świetnie wydaną. Widzieliście serial, jaki powstał na podstawie tej serii (swoją drogą szkoda, że produkcja Kevina Smitha adaptująca to dzieło nigdy nie doszła do skutku)? Podobał się Wam? Zapomnijcie o nim i poznajcie pierwowzór, bo jest nieporównywalnie lepszy,


Komentarze