Player One - Ernest Cline

PIĘKNY HOŁD LATOM 80



"Player One", choć nie przepadam za książkami z szeroko pojmowanej fantastyki zaliczanej do literatury młodzieżowej, to lektura, jaką śmiało mogę uznać za niemalże dla mnie idealną. W końcu wprost kocham kino lat 80. XX wieku, te pełen pasji, magii i niedoskonałych efektów specjalnych obrazy, które pobudzały wyobraźnię, poruszały serce i budziły w dorosłych - zmęczonych ciągłym zimnowojennym napięciem - tęsknotę za dzieciństwem, dając chwili wytchnienia. Opus magnum Cline'a natomiast to właśnie hołd złożony tamtym tworom; hołd piękny, pełen lekkości, choć niestety pozbawiony większej głębi, która mogłaby uczynić z powieści dzieło naprawdę doskonałe. Na szczęście to i tak świetna książka - i wcale nie tylko dla tych, którzy uwielbiają popkulturę przedostatniej dekady ubiegłego stulecia, chociaż bez jej znajomości stracą niestety wiele z przyjemności, jaka oferuje "Player One".


W roku 2041 umiera on – James Halliday, miliarder i twórca gry OASIS, gry komputerowej opartej na popkulturze lat 80., która stała się międzynarodowym hitem i czymś więcej, niż tylko grą. To wirtualny świat, second life przyciągające więcej ludzi, niż cokolwiek innego. Nic więc dziwnego, że po śmierci Hallidaya nie jeden chciałby go przejąć - niestety, nie jest to takie łatwe. Twórca pozostawił jasny testament – właścicielem całego OASIS zostanie ten, kto znajdzie ukryty w grze „easter egg”. Jak to jednak zrobić w świecie zbudowanym na samych „jajach wielkanocnych”, kiedy nie wiadomo czego i gdzie szukać, a on sam jest tak rozległy, że nie sposób sprawdzić wszystkiego? Mijają lata, a gracze nie robią najmniejszych postępów. Świat powoli zaczyna zapominać o poszukiwaniach, aż w roku 2045 niejaki Wade Watts trafia na pierwszą ze wskazówek. Zainteresowanie „easter eggiem” zaczyna się na nowo, wybucha prawdziwe szaleństwo, a chłopak przekonuje się, że zagrożenia ze świata wirtualnego mogą przenieść się do rzeczywistości, kiedy w grę wchodzą wielkie pieniądze…


Nie będziemy się tutaj chyba oszukiwać. Opis całości nie brzmi szczególnie atrakcyjnie, zupełnie jakby Claine za dużo naoglądał się filmu "Tron" i zdecydował się podlać to wszystko elementami z popularnych obecnie dzieł dla młodzieży. Ale spokojnie. Każdego czytelnika z gramem ambicji z pewnością odstrasza współczesna literatura dla odbiorców w wieku -nastu lat, tym bardziej, jeśli pochodzi ona z czołowych list bestsellerów. Wystarczy tylko wspomnieć "Sagę Zmierzch" i jej podobne koszmarki. "Player One" nie jest jednak, jak one. To naprawdę dobra książka, jak wszystkie dobre lektury zrodzona z pasji i miłości a nie kalkulowania, co się sprzeda. Claine, człowiek wychowany na popkulturze głównie lat 80., na ówczesnych grach i filmach - choć oczywiście w swojej powieści zahacza także o inne okresy - zebrał tu wszystkie rzeczy, które kochał w tych dziełach, zmiksował i oddał hołd, bawiąc się jednocześnie nimi tak, jakby na nowo je odkrywał i sam tworzył.


Co ciekawe "Player One" to książka zbudowana właściwie na samych easter eggach. Dla niewtajemniczonych „jajka wielkanocne” to nic innego, jak puszczanie oka do odbiorcy, poprzez umieszczenie w dziele ukrytych elementów czy zapożyczeń. Tu tego jest tak wiele, że główna treść wydaje się być zaledwie ozdobnikiem. A jednak czytelnik nie czuje się tym przytłoczony, ani tym bardziej rozczarowany.  Daje się po prostu uwieść całości i porwać w wir doskonale znanych mu elementów, które wywołują sentyment i odświeżają uczucia, jakie ogarniały go przy poznawaniu pierwowzorów. Co młodszych zaś, nieznających różnych utworów, do których odwołuje się Cline, miejmy nadzieję, że zachęcą do ich poznania i przekonania się, jak pozbawione serca i ducha są obecne filmy. W końcu pisarz pełni tu taką samą rolę, jak jego bohater Halliday – w świecie cyfryzacji i nowych technologii zaraża kolejne pokolenia pasjami swego dzieciństwa, zaszczepiając je – z sukcesem - na nowy grunt.


A do czego konkretnie odwołuje się tutaj autor? Wymienianie wszystkiego nie ma sensu - po pierwsze jest tego zbyt dużo, po drugie to Cline niech sam Wam o tym powie - ale wystarczy wspomnieć "Pogromców duchów", filmy Tarantino, Kevina Smitha (swoją drogą pisarz na tym zdjęciu przypomina wyglądem Kevina Weismana, który w jego "Sprzedawcach 2" zagrał epizodyczną rólkę), Spielberga, Johna Hughesa (tak, tego od "Kevina samego w domu"), "Gwiezdne wojny", "Powrót do przyszłości"... To tylko ułamek tego wszystkiego, ale właściwie każdy miłośnik fantastyki, gier, komiksów, a nawet horroru, znajdzie tu coś dla siebie.


Jak to wszystko jest napisane? Jak na powieść odpowiednią dla młodzieży, przystało, "Player One" jest napisany dość lekko i bez zbędnego literackiego rozbuchania. Cline nie rozsmakowuje się w stylu, tak, jak to robi w zapożyczaniu elementów, ale to literatura rozrywkowa, więc można mu to wybaczyć. Nie ma tu głębi, zbyt wyrazistego przesłania (mimo, że znajdujemy się w świecie przyszłości, pełnym głodu, wojen i rządów jakże dalekich od utopijnych marzeń fantastów, tematy te są jedynie tłem) ani także ambicji. Jest za to dobra, nieskrępowana zabawa, czasem klimatyczna, czasem uroczo naiwna - trochę, jak wyrwana z lat 80. I ja to kupuję. W całości i z tą filmową okładką kojarzącą mi się z Kinem Nowej Przygody (na film Spielberga, na podstawie książki, dzięki któremu powieść znów trafiła na nasze półki liczę, jak na żadne jego inne dzieło w ostatnich latach). I polecam gorąco. A gdybyście mieli niedosyt, Cline pracuje już nad ciągiem dalszym, więc jest przy okazji na co czekać.



Komentarze