GDZIE
PRZEBIEGA GRANICA POTWÓR/CZŁOWIEK?
Kiedy na okładce jakiegoś komiksu
widać nazwisko Alana Moore’a, nawet jeśli rzecz nie wygląda poważnie, można być
pewnym, że będzie to niesamowite doświadczenie. Ambitne, poruszające i
przełamujące konwencje. Taka jest też „Saga o potworze z bagien”, seria niezbyt
popularna na naszym rynku, ale będąca jednym z największych dokonań
brytyjskiego geniusza. I zarazem najlepszym, co w ramach tego tytułu
kiedykolwiek powstało.
Potwór z bagien. Swamp Thing. A
właściwie Alec Holland. Mężczyzna wraz z żoną pracował nad formułą wzrostu roślin,
ale wypadek sprawił, że, ratując swoje życie, przemienił się w istotę rodem z
horrorów. Tak zaczęła się jego „kariera”, ale teraz nadchodzi czas odkrycia
przerażającej prawdy na temat tego, kim jest nasz bohater. A wszystko za sprawą
korporacji, która zaczyna swoiste polowanie na Swamp Thinga, prowadzące jednak
do nieoczekiwanego finału… Co naprawdę stało się w dniu, kiedy powstał Potwór z
bagien? Jak cienka jest granica między człowiekiem a potworem? I jakie będą
konsekwencje obecnych działań?
Seria „Swamp Thing” powstała w roku
1972, jednak nie radziła sobie najlepiej i wkrótce została zamknięta. Przez
lata próbowano ją co prawda reaktywować, jednak ze względu na kryzys, jaki
przeżywało wydawnictwo DC Comics, dało się to dopiero w roku 1982. Wszystko
dzięki filmowi Wesa Cravena. Jednakże dopiero rezygnacja stałego scenarzysty
serii pozwoliła rozwinąć jej skrzydła. Wtedy bowiem zatrudniono do jej pisania
Alana Moore’a, a ten z miejsca odrzucił poboczne postacie, wywrócił status quo
Potwora z bagien do góry nogami i zaczął pisać run, który przeszedł do
historii, trafiając na trzynaste miejsce listy 100 najlepszych komiksów w
dziejach, jaką swego czasu sporządził magazyn „Wizard”.
Brzmi imponująco, prawda? Ale każdy
miłośnik Moore’a wie, że nie ma w tym grama przesady. „Saga o potworze z bagien”
nie jest może takim arcydziełem, jak „Strażnicy”, „V jak Vendetta” czy „Prosto
z piekła”, ale to album absolutnie wielki. Świetnie napisany, pełen grozy – tak
tej paranormalnej, jak i najbardziej przyziemnej – psychologicznie przekonujący
i oferujący konkretną akcję. Można powiedzieć, że to horror, ale horror z
najwyższej półki, z ambicjami, przesłaniem i absolutnie genialnym wykonaniem.
Do tego całość jest znakomicie
narysowana. W sposób klasyczny, olschoolowy, kojarzący się ze starymi
groszowymi zeszytami grozy – czyli dokładnie w taki, w jaki powinna zostać
zilustrowana. Buduje to niesamowity klimat, a jednocześnie całość pozostaje
świeża po dziś dzień, choć komiksy zdążyły nam pokazać już multum przełomowych
dzieł. Świetne wydanie, pięknie prezentujące się na półce, to smakowita
wisienka na tym przepysznym torcie.
W skrócie: warto po „Potwora z
bagien” sięgnąć. A raczej powinien to zrobić każdy miłośnik dobrego, ambitnego
komiksu. Seria ta przetarła wiele szlaków, jako pierwsza zerwała z comic codem –
rodzajem cenzury, który ograniczał komiksiarzy i wydawców do tworzenia i wydawania
dzieł odpowiednich dla dzieci albo mogli zapomnieć o szerokiej dystrybucji –
otwierając furtkę albumom dla dorosłych. I chociaż autorzy, którzy przyszli po
Moorze nie zawsze mogli w pełni rozwinąć skrzydła (nie pozwolono im choćby
przygotować słynnego zeszytu #88, gdzie Swamp Thing cofając się w czasie miał
spotkać Jezusa), zaczęła się ewolucja, która na zawsze odmieniła komiksy. Warto
więc odnaleźć ten album wśród nowości i przekonać się, od czego to wszystko się
zaczęło. Fakt, że „Potwór z bagien” w Stanach ukazuje się do dziś, tylko
potwierdza, jak udana była to rewolucja.
Komentarze
Prześlij komentarz