Saga o Potworze z Bagien, tom 1 - Alan Moore, Stephen Bissette, John Totleben

GDZIE PRZEBIEGA GRANICA POTWÓR/CZŁOWIEK?


Kiedy na okładce jakiegoś komiksu widać nazwisko Alana Moore’a, nawet jeśli rzecz nie wygląda poważnie, można być pewnym, że będzie to niesamowite doświadczenie. Ambitne, poruszające i przełamujące konwencje. Taka jest też „Saga o potworze z bagien”, seria niezbyt popularna na naszym rynku, ale będąca jednym z największych dokonań brytyjskiego geniusza. I zarazem najlepszym, co w ramach tego tytułu kiedykolwiek powstało.


Potwór z bagien. Swamp Thing. A właściwie Alec Holland. Mężczyzna wraz z żoną pracował nad formułą wzrostu roślin, ale wypadek sprawił, że, ratując swoje życie, przemienił się w istotę rodem z horrorów. Tak zaczęła się jego „kariera”, ale teraz nadchodzi czas odkrycia przerażającej prawdy na temat tego, kim jest nasz bohater. A wszystko za sprawą korporacji, która zaczyna swoiste polowanie na Swamp Thinga, prowadzące jednak do nieoczekiwanego finału… Co naprawdę stało się w dniu, kiedy powstał Potwór z bagien? Jak cienka jest granica między człowiekiem a potworem? I jakie będą konsekwencje obecnych działań?


Seria „Swamp Thing” powstała w roku 1972, jednak nie radziła sobie najlepiej i wkrótce została zamknięta. Przez lata próbowano ją co prawda reaktywować, jednak ze względu na kryzys, jaki przeżywało wydawnictwo DC Comics, dało się to dopiero w roku 1982. Wszystko dzięki filmowi Wesa Cravena. Jednakże dopiero rezygnacja stałego scenarzysty serii pozwoliła rozwinąć jej skrzydła. Wtedy bowiem zatrudniono do jej pisania Alana Moore’a, a ten z miejsca odrzucił poboczne postacie, wywrócił status quo Potwora z bagien do góry nogami i zaczął pisać run, który przeszedł do historii, trafiając na trzynaste miejsce listy 100 najlepszych komiksów w dziejach, jaką swego czasu sporządził magazyn „Wizard”.


Brzmi imponująco, prawda? Ale każdy miłośnik Moore’a wie, że nie ma w tym grama przesady. „Saga o potworze z bagien” nie jest może takim arcydziełem, jak „Strażnicy”, „V jak Vendetta” czy „Prosto z piekła”, ale to album absolutnie wielki. Świetnie napisany, pełen grozy – tak tej paranormalnej, jak i najbardziej przyziemnej – psychologicznie przekonujący i oferujący konkretną akcję. Można powiedzieć, że to horror, ale horror z najwyższej półki, z ambicjami, przesłaniem i absolutnie genialnym wykonaniem.


Do tego całość jest znakomicie narysowana. W sposób klasyczny, olschoolowy, kojarzący się ze starymi groszowymi zeszytami grozy – czyli dokładnie w taki, w jaki powinna zostać zilustrowana. Buduje to niesamowity klimat, a jednocześnie całość pozostaje świeża po dziś dzień, choć komiksy zdążyły nam pokazać już multum przełomowych dzieł. Świetne wydanie, pięknie prezentujące się na półce, to smakowita wisienka na tym przepysznym torcie.


W skrócie: warto po „Potwora z bagien” sięgnąć. A raczej powinien to zrobić każdy miłośnik dobrego, ambitnego komiksu. Seria ta przetarła wiele szlaków, jako pierwsza zerwała z comic codem – rodzajem cenzury, który ograniczał komiksiarzy i wydawców do tworzenia i wydawania dzieł odpowiednich dla dzieci albo mogli zapomnieć o szerokiej dystrybucji – otwierając furtkę albumom dla dorosłych. I chociaż autorzy, którzy przyszli po Moorze nie zawsze mogli w pełni rozwinąć skrzydła (nie pozwolono im choćby przygotować słynnego zeszytu #88, gdzie Swamp Thing cofając się w czasie miał spotkać Jezusa), zaczęła się ewolucja, która na zawsze odmieniła komiksy. Warto więc odnaleźć ten album wśród nowości i przekonać się, od czego to wszystko się zaczęło. Fakt, że „Potwór z bagien” w Stanach ukazuje się do dziś, tylko potwierdza, jak udana była to rewolucja.

Komentarze