Dzikość serca - Barry Gifford

DZIKOŚĆ W SERCU


Żyjemy w czasach, kiedy liczy się szybkość przekazu i odbioru informacji. Nic więc dziwnego, że "Dzikość serca", jak wiele innych zekranizowanych dzieł, poznałem najpierw w formie filmu. Tym bardziej, że od lat nie było wznowienia tej powieści. Teraz jednak, dzięki staraniom wydawnictwa Replika, legendarne dzieło Barry'ego Gifforda powraca na polski rynek, a ja, choć nie jestem miłośnikiem obrazu nakręconego na jego podstawie, nie mogłem nie zapoznać się z pierwowzorem. I nie żałuję, bo to kawał świetnej, męskiej lektury, jakich brakuje w dzisiejszych czasach.


Każde pokolenie ma swoich Romeo i Julię, tak samo jak i każdy gatunek. Sailor i Lula stanowią ich odpowiednik w literaturze neo noir. Ona to głupiutkie  i naiwne dziewczę, choć jej głowa nie do końca jest pusta, on to typowy twardziel. Kochają się, choć świat - a dokładniej matka Luli - jest przeciw nim. Kiedy Sailor wychodzi z więzienia, do którego trafił za zabicie mężczyzny (co prawda w obronie własnej, ale jednak), dziewczyna już na niego czeka - tak samo, jak kłopoty. Oboje wsiadają do samochodu i ruszają w podróż na południe kraju. Za nimi podąża jednak kochanek matki Luli, a zarazem prywatny detektyw. A to zaledwie początek problemów, z jakimi przyjdzie się zmierzyć zakochanej parze...


Kiedy lata temu po raz pierwszy obejrzałem "Dzikość serca", film w znacznym stopniu mnie rozczarował. Znając jego kultowy status, uwielbiając dzieła Lyncha i wszelką dziwność, chyba zbyt wiele po nim oczekiwałem, bo w ostatecznym rozrachunku dostałem rzecz co prawda oryginalną, ale mało lynchowską (jednak nie w tak dobrym stylu, jak "Prosta historia") i w swej dziwności wysiloną. Nie twierdzę, że nie lubię ani nie cenię filmu, byłoby to kłamstwo, ale coś mi w nim nie zagrało tak, jak należy - i to wcale nie chodzi o Nicolasa Cage'a, który aż tak tragiczny nie był. Czegoś brakowało, czegoś było za dużo. W książce Gifforda (swoją drogą współscenarzysty genialnej "Zagubionej autostrady" Lyncha) tego nie ma.


Co jest zatem? Klimat, brud i prostota typowe dla gatunku noir. Nie mamy tu jednak kryminału kojarzonego z tym gatunkiem, a romantyczną powieść drogi, wciśniętą w ramy dziwności, nie tak wyrazistej i baśniowej jednal, jak w filmie Lyncha. Powieść zresztą mocno różni się od niego, także zupełnie innym zakończeniem, bardziej pasującym do wymogów gatunkowych (i do bohatera twardziela). Poza tym postacie same w sobie też są stricte, jak z dzieł noir - piękna, delikatna i w pewnym stopniu głupiutka dziewczyna, facet w stylu macho, demoniczni wrogowie, kilka histerycznych person... Coś jak "Romeo i Julia" w wersji Buza Lurhmanna, tylko podkręcone jeszcze elementami z pulpowej literatury.


I w taki, jak ona sposób także wykonane. Styl jest prosty, lekki i można by rzecz surowy. Nie ma tu pięknych opisów, literackiego rozsmakowania, jest za to wiele rozmów, bo "Dzikość serca" to powieść przegadana, ale przegadana w dobrym stylu, nawet jeśli Luli i Sailorowi zdarza się pleść głupoty czy gawędzić o niczym. Śmiało można więc rzec, że dzieło Gifforda to męska opowieść o miłości, trochę naiwna, trochę szorstka – miłości takiej, jaką mężczyzna chce pokazać, bo myśli, że wypada. Po taką lekturę facet sięgnie chętniej, niż po romans, bo i wstydzić nie musi się swej wrażliwej (czyt. słabszej) strony, i nie wygląda to jakoś dziwnie. Tu jedynie zmieniłbym okładkę, bo obecna kojarzy mi się z wakacyjnymi historyjkami dla nastolatków, ale to jedyna rzecz, jaką mogę zarzucić całości.


Tak więc polecam "Dzikość serca" gorąco każdemu, kto lubi dobre, nietypowe i świeże lektury. Mimo niemal trzech dekad jakie upłynęły od premiery, powieść wciąż robi duże wrażenie i dostarcza dobrej, emocjonującej rozrywki. Oczywiście nie tylko dla mężczyzn. Warto poznać losy Sailora i Luli (tym bardziej, że wiele rzeczy przeszło stąd do historii popkultury) i dać się wciągnąć w ten świat. A przy okazji mam nadzieję, że wydawca wznowi także kolejne tomy serii, bo marzy mi się doczytanie całości do końca.

Komentarze