Lecąc dalej z czytaniem X-Men przez niedopatrzenie pominąłem ten album. Album dziejący się w trakcie Astonishing X-Men (gdzieś w trakcie tomu pierwszego, a jeszcze przed Tajną wojną). Wiem, wiem, to tom drugi, ale pierwszy (którego akcja działa się gdzieś po New X-Men) nie jest dla mnie tak super, bym chciał go na razie odświeżać - dobry był, ale ten, stanowiący zbiór pierwszego runu Wolviego pisanego przez Marka Millara (drugim był znana po polsku historia Staruszek Logan) - to rzecz o wiele lepsza. Może i twórca Kick Assa nie jest tu w najlepszej formie, może i ma dużo lepsze superhero i komiksy o mutantach też, ale nadal Wróg publiczny to wyśmienita sprawa. Ma swoje minusy, nie jest tak pomysłowa ani błyskotliwa i nie zaskakuje, skupiając się przede wszystkim na rozrywce, ale rozrywka to na naprawdę wysokim poziomie.
Album składa się w zasadzie z dwóch historii. Pierwsza z nich, tytułowa, wysyła Wolverine'a w podróż do Japonii. Kiedy bandyci porywają dziecko znajomego Logana, zamiast syna innego gangstera, tylko Rosomak może coś na to poradzić. Nie wie jednak, że wszystko jest jedynie pułapką. Złapany przez Dłoń zostaje zabity i ożywiony, jako ich bezwolny sługa. Idealna maszyna do zabijania, która ma zlikwidować superbohaterów. Ocalony przez SHIELD, urządza masakrę agentów i rusza na łowy. Czas ucieka, wszystkie siły zostają postawione w stan gotowości, a personel ewakuowany, ale czy ktoś zdoła przetrwać starcie z Wolverinem?
W drugiej historii trafiamy do Polski w czasie drugiej wojny światowej. Do obozu w Sobiborze, po samobójstwie poprzedniego komendanta, trafia kolejny Niemiec liczący na karierę. Nie wie jeszcze, jakie piekło zgotuje mu pewien tajemniczy więzień, którego, jak się wkrótce okaże, nie da się zabić...
Millar to taki twórca, którego można nie lubić i krytykować, bo jednak specyficzny, bo lubi oryginalne, nawet jeśli często przy tym absurdalne, pomysły, nie lubi sztampy i kiczu, a przy tym jest mroczny, krwawy i kontrowersyjny. No i nie przejmuje się tym, jak bardzo odmieni czy sponiewiera bohaterów, a często i czytelników. O to chodzi, by nie było za łatwo, za lekko, by rodziły się emocje i zapadało to wszystko w pamięć. Poza tym Millar lubi żonglerkę popkulturowymi motywami, nie traktuje czytelnika jak idioty, liczy, że ten jednak jest trochę z kulturą obeznany i że nie wszystko trzeba wykładać mu na tacy ani w infantylny sposób. Więc tak, można go nie lubić i krytykować, ale nawet wtedy trudno zaprzeczyć, że pisać umie. I to widać po tym albumie. Niby opowieść, jaką nam serwuje jest typowa. Ot taki schemat znany z różnych historii, nie tylko z Wolviem, bo i w Hulku się to wszystko pojawiało - oto nasz bohater wpada z tej czy innej przyczyny w morderczy szał i trzeba coś z tym zrobić, a tu jeszcze targa go wewnętrznie i... Schemat stricte rozrywkowy, ale Millar to wie, więc raz, że dla tych, którzy jednak chcą nie tylko rozrywki wrzuca tu nieco pomysłowych momentów, trafnych komentarzy czy nietypowych drobiazgów, ale że przede wszystkim ma być dobra zabawa, dociska pedał gazu i robi rozpierduchę na pełnej petardzie tak, by było na co popatrzeć.
No i popatrzeć jest na co, ale o tym za chwilę. Bo zostając przy fabule, Mark dorzuca garść analizy postaci i gatunku, doprawia to szczyptą prawd i prawdziwości i balansując na granicy realizmu i absurdu, bawi się superhero, bawi polityczną stroną Marvela, dając rozrywkę, która satysfakcjonuje. Do tego dorzuca sporo postaci i wyciska z nich wiele dobrego - Elektra w jego wykonaniu to w ogóle super sprawa i aż chciałbym jakiś run z tą postacią w jego wykonaniu. Co ciekawe, Millar tym razem całkiem sporo się rozgaduje, ale idzie tu w mega przyjemne gawędziarstwo, nie przesadzając jednocześnie z dialogami czy opisami. Jest ich sporo, fakt, ale są trafione, są potrzebne i dobrze wyważone, a przy okazji balansują akcję. Dla mnie świetna sprawa, choć wiadomo, tego scenarzystę stać na wiele więcej, co pokazał potem Staruszkiem Loganem.
No ale Romita Jr. za to jest tu u szczytu swoich możliwości. Kreska jest typowa dla niego, wiadomo, ale jednocześnie widać, że bardziej się starał, że przyłożył i że Elektrę to już w ogóle mu się świetnie rysowało. To zresztą gość, któremu dynamika, to co krwawe i wszelkie urazy wychodzą wyśmienicie i chociaż z krwią i ranami nie miał tu takiego pola do popisu, jak przy Kick Assie, widać, że czuł się przy Wrogu publicznym, jak ta przysłowiowa ryba w wodzie. Szkoda tylko, że kolorysty nie dostał lepszego, bo gdyby to wyglądało, jak Kick Ass właśnie czy np. Amazing Spider-Man: New Ways to Die, byłoby jeszcze lepiej.
No ale są też minusy. Dodatkowa historia z Wolviem to z jednej strony piękny hołd dla Willa Esinera, z drugiej rzecz nieprzemyślana za dobrze. Są tu emocje, jest klimat, jest sporo fajnych rzeczy, ale to opowieść o tym, jak Wolvie nęka kolejnych komendantów obozu i... No właśnie, doprowadza ich do samobójstwa, każdego jednego, prześladując na każdym kroku, ale co to daje? Dlaczego nie pomoże więźniom? Nie ocali ludzi przed śmiercią z wycieńczenia i paleniem w piecach? Sam dałby radę obalić tu wszystkich Niemców, potem może pomóc w innych obozach, a on nie, czeka, milczy, zabijają go, palą, wraca i nadal to samo. Nic poza tym. Jakoś mi to nie leży. Nie ma w tym za wiele sensu, a to pogłębia jeszcze fakt, że Rosomak raz za razem wraca w tym samym podkoszulku. Serio. Palą go w piecu, a on wraca w tych samych ciucha. Rozstrzeliwują go, dźgają, tną na kawałki a ona wraca i wciąż ma ten sam biały podkoszulek - bez śladów zniszczeń, bez krwi. Nie wiem, czy tak było w scenariuszu - koszulka, jako element wyróżniający, niczym ten czerwony płaszczyk w Liście Schindlera - czy tak spartolił to rysujący zeszyt Kaare Andrews, ale irytuje to i nic na to nie poradzę. Zeszyt, mimo to, jest bardzo dobry, wywołuje emocje i ma taki horrorowy feeling, ale mógł być o wiele, wiele lepszy.
Tak czy inaczej, znakomita rzecz i warto ją znać. To zresztą jeden z najlepszych komiksów o Rosomaku, jakie wyszły w naszym kraju, coś, co może nie dorównuje Staruszkowi Loganowi, Broni X czy Origin, ale nadal bije na głowę większość całej reszty. I ile jest w tym wdzięczności i uroku.
Komentarze
Prześlij komentarz