KTO
JEST PIONKIEM, A KTO GRACZEM
W czwartym i jednocześnie
przedostatnim zbiorczym tomie „100 naboi”, wydarzenia wkraczają powoli w
decydującą fazę. Czytelnicy dowiadują się więc coraz więcej, a sama akcja
zaczyna coraz bardziej zmierzać w jasno ustalonym kierunku. Liczy się jednak
to, że seria ani na chwilę nie traci rewelacyjnego poziomu, do jakiego
przyzwyczaiła nas od samego początku. Ba, nawet w najbardziej statecznych i
niepozornych momentach Azzarello pokazuje nie tylko, jak doskonałym jest
scenarzystą, ale przede wszystkim jak świetnie czuje się w takich właśnie
opowieściach.
Wszystko zawsze zaczyna się tak
samo. Tajemniczy mężczyzna, przedstawiający się jako agent Graves, pojawia się,
daje wybrańcowi aktówkę z bronią i stoma nabojami, gwarancję nietykalności
jeśli ten ich użyje, a także dane osoby, która „szczęśliwcowi” zrujnowała
życie, wraz z wszelkimi dowodami. Dlaczego to robi? Skąd ma takie możliwości?
Kim właściwie jest? I jakie ma powiązania?
Część odpowiedzi na te pytania
została już udzielona, wciąż jednak wiele z nich pozostaje bardzo aktualnymi, a
tymczasem na szachownicy toczy się partia, między największymi graczami. Kto
jednak kieruje ruchami pionków, a kto wśród pionków się znajduje? Gdy Lono
poszukuje kolejnego Minutemana, agent Graves nadal działa. Kolejne osoby stają
się właścicielami aktówki z bronią, a tymczasem Trust stara się poradzić sobie
z obecną sytuacją i zmianami we własnych szeregach…
Nie da się czytać „100 naboi” i nie
porównywać ich do „Sin City” Franka Millera. Ta seria bowiem, zarówno pod
względem fabularnym, konstrukcyjnym (mamy tu wiele luźnych opowieści
układających się w większą całość), jak i graficznym, przypomina cykl o Mieście
Grzechu, choć, oczywiście, różnice między oboma tytułami są tak wielkie, że nie
sposób traktować dzieła duetu Azzarello / Risso jako kopii „Sin City”. Niemniej
obie historie rozgrywają się w brudnym środowisku, pełnym wszelkiej maści szumowin,
twardych facetów i seksownych, rzadko kompletnie ubranych kobiet, główni
bohaterowie też dalecy są od kryształowych obrońców dobra, we wszystko
wmieszana jest wielka polityka, a seks i przemoc wylewają się ze stron.
To, co jednak wyróżnia „100 naboi”
to wielka tajemnica, konsekwentnie rozwijana od pierwszego zeszytu. W „Sin
City” tego nie było, każdy tom stanowił oddzielną zagadkę, często zresztą ta
zagadka średnio zagadką była. Tymczasem Azzarello to właśnie z sekretów czyni
siłę nośną swojego opus magnum, drażniąc się z czytelnikami, podsycając ich
zainteresowanie i umiejętnie dawkując szczegóły tej wielkiej układanki, która
okazuje się być o wiele bardziej zaskakująca, niż można by na pierwszy rzut oka
sądzić. Do tego w każdym tomie dostajemy rewelacyjne zaplecze obyczajowe, co
prawda ograniczone do dość hermetycznych ram losów ludzi złamanych lub patologicznych,
niemniej przekonujące i poruszające. Poza tym stworzone przez niego postacie zostały
świetnie nakreślone, a ich psychologia jest naprawdę udana i dodaje krwistości
poszczególnym z nich.
A wszystko to zostało absolutnie
rewelacyjnie zilustrowane. Risso, operując stylem, łączącym w sobie pełne zabaw
światłocieniem klimaty charakterystyczne dla Franka Millera, z kreską rodem z
prac Tima Sale’a, tworzy niesamowicie intensywne, wpadające w oko grafiki. Tu
prostota spotyka się z niesamowitym wyczuciem detali, a mrok z niewinnością. Do
tego dochodzi doskonale dobrany, stonowany kolor i zachwycające zbiorcze
wydanie, które przepięknie prezentuje się na półce. Dlatego każdy miłośnik
dobrych, dojrzałych komiksów powinien sięgnąć po „100 naboi”. To jedna z
najlepszych rzeczy, jakie to medium ma do zaoferowania i nie znać go po prostu
nie wypada.
Komentarze
Prześlij komentarz