100 Naboi, tom 4 - Brian Azzarello, Eduardo Risso

KTO JEST PIONKIEM, A KTO GRACZEM


W czwartym i jednocześnie przedostatnim zbiorczym tomie „100 naboi”, wydarzenia wkraczają powoli w decydującą fazę. Czytelnicy dowiadują się więc coraz więcej, a sama akcja zaczyna coraz bardziej zmierzać w jasno ustalonym kierunku. Liczy się jednak to, że seria ani na chwilę nie traci rewelacyjnego poziomu, do jakiego przyzwyczaiła nas od samego początku. Ba, nawet w najbardziej statecznych i niepozornych momentach Azzarello pokazuje nie tylko, jak doskonałym jest scenarzystą, ale przede wszystkim jak świetnie czuje się w takich właśnie opowieściach.


Wszystko zawsze zaczyna się tak samo. Tajemniczy mężczyzna, przedstawiający się jako agent Graves, pojawia się, daje wybrańcowi aktówkę z bronią i stoma nabojami, gwarancję nietykalności jeśli ten ich użyje, a także dane osoby, która „szczęśliwcowi” zrujnowała życie, wraz z wszelkimi dowodami. Dlaczego to robi? Skąd ma takie możliwości? Kim właściwie jest? I jakie ma powiązania?

Część odpowiedzi na te pytania została już udzielona, wciąż jednak wiele z nich pozostaje bardzo aktualnymi, a tymczasem na szachownicy toczy się partia, między największymi graczami. Kto jednak kieruje ruchami pionków, a kto wśród pionków się znajduje? Gdy Lono poszukuje kolejnego Minutemana, agent Graves nadal działa. Kolejne osoby stają się właścicielami aktówki z bronią, a tymczasem Trust stara się poradzić sobie z obecną sytuacją i zmianami we własnych szeregach…


Nie da się czytać „100 naboi” i nie porównywać ich do „Sin City” Franka Millera. Ta seria bowiem, zarówno pod względem fabularnym, konstrukcyjnym (mamy tu wiele luźnych opowieści układających się w większą całość), jak i graficznym, przypomina cykl o Mieście Grzechu, choć, oczywiście, różnice między oboma tytułami są tak wielkie, że nie sposób traktować dzieła duetu Azzarello / Risso jako kopii „Sin City”. Niemniej obie historie rozgrywają się w brudnym środowisku, pełnym wszelkiej maści szumowin, twardych facetów i seksownych, rzadko kompletnie ubranych kobiet, główni bohaterowie też dalecy są od kryształowych obrońców dobra, we wszystko wmieszana jest wielka polityka, a seks i przemoc wylewają się ze stron.


To, co jednak wyróżnia „100 naboi” to wielka tajemnica, konsekwentnie rozwijana od pierwszego zeszytu. W „Sin City” tego nie było, każdy tom stanowił oddzielną zagadkę, często zresztą ta zagadka średnio zagadką była. Tymczasem Azzarello to właśnie z sekretów czyni siłę nośną swojego opus magnum, drażniąc się z czytelnikami, podsycając ich zainteresowanie i umiejętnie dawkując szczegóły tej wielkiej układanki, która okazuje się być o wiele bardziej zaskakująca, niż można by na pierwszy rzut oka sądzić. Do tego w każdym tomie dostajemy rewelacyjne zaplecze obyczajowe, co prawda ograniczone do dość hermetycznych ram losów ludzi złamanych lub patologicznych, niemniej przekonujące i poruszające. Poza tym stworzone przez niego postacie zostały świetnie nakreślone, a ich psychologia jest naprawdę udana i dodaje krwistości poszczególnym z nich.


A wszystko to zostało absolutnie rewelacyjnie zilustrowane. Risso, operując stylem, łączącym w sobie pełne zabaw światłocieniem klimaty charakterystyczne dla Franka Millera, z kreską rodem z prac Tima Sale’a, tworzy niesamowicie intensywne, wpadające w oko grafiki. Tu prostota spotyka się z niesamowitym wyczuciem detali, a mrok z niewinnością. Do tego dochodzi doskonale dobrany, stonowany kolor i zachwycające zbiorcze wydanie, które przepięknie prezentuje się na półce. Dlatego każdy miłośnik dobrych, dojrzałych komiksów powinien sięgnąć po „100 naboi”. To jedna z najlepszych rzeczy, jakie to medium ma do zaoferowania i nie znać go po prostu nie wypada.


Komentarze