Dziecię bestii #3 - Mamoru Hosoda, Renji Asai

BESTIA ROZDARTA


Trudno powiedzieć by „Dziecię bestii” było najlepszą mangową adaptacją filmu anime, jaką czytałem, bo wciąż doskonale pamiętam „5 cm na sekundę” czy „Neon Genesis Evangelion”, które dosłownie wbiły mnie w fotel. A jednak opowieść ta i tak należy do czołówki najlepszych w swoim gatunku. Wszystko dzięki poruszającemu ładunkowi emocjonalnemu, który zmienił kolejną przygodowo-fantastyczną opowieść o dorastaniu w naprawdę wciągający dramat, gdzie śmiech, łzy, miłosne uniesienia i niezwykłe elementy rodem z shounena, przeplatają się ze sobą, łącząc w znakomitą, spójną całość.


Kyuuta nie tylko wrócił do świata ludzi, ale przede wszystkim znów zaczął się tam odnajdować. Poznał licealistkę Kaede, z którą się zaprzyjaźnił, stara się dostać na studia, ale jak to w życiu bywa, nie jest łatwo. Jednocześnie chce też odnaleźć swojego ojca, ale co może z tego wszystkiego wyniknąć? Czy chłopak zechce wrócić do dawnego życia? A jeśli tak, jak zareaguje na to jego mistrz? Tymczasem w Juutengai zaczynają się przygotowania do pojedynku, który wyłoni nowego arcymistrza…


Historia „Dziecięca bestii” powoli zbliża się do końca, ale jej twórcy ani na chwilę nie zwalniają tempa i w trzecim tomie serwują nam wszystko to, za co pokochaliśmy tę opowieść. Oczywiście całość zmieniła się zasadniczo od pierwszej części. Początek, choć też nie wolny od ponurych i przygnębiających elementów, był dość lekki, zabawny i pełen humorystycznych elementów. Teraz żarty zeszły na dalszy plan, historia dojrzała tak, jak jej bohater, a my obserwujemy, jak ten szuka własnego miejsca.


Oczywiście po przesyconej emocjami pierwszej części tomiku, gdzie czeka na nas i sentymentalna nuta, i pewne wręcz paraboliczne nawiązania, na scenę powraca akcja. Zaczynają się walki, jak z shounena, powraca też nieco więcej lekkości, ale twórcy pamiętając, że nie tworzą kolejnego bitewniaka dla nastolatków, szybko i na tym polu dodają emocji i wzruszeń. Całość zaś kończy obowiązkowa retardacja, która sprawia, że chcemy jak najszybciej poznać zakończenie. Dzięki połączeniu tego wszystkiego, w „Dziecięciu bestii” znajdą coś dla siebie miłośnicy shounenów oraz dobrych, obyczajowych opowieści.


A wszystko to wieńczy znakomita szata graficzna. Co prawda ilustracje są typowe dla mangowych adaptacji filmów, a zatem całość jest stosunkowo prostsza, ale o dziwo Renji Asai udało się przekuć to w zaletę. By zapełnić jak największą przestrzeń tła, zastosowała wiele rastrów, dzięki czemu zyskał tylko klimat całości. Zresztą „Dziecię bestii” pod względem rysunków mocno kojarzy się ze wspomnianym już przeze mnie „Evangelionem”, co tylko trzeba zaliczyć całości na plus.


Podsumowując: warto po tę opowieść sięgnąć. To kawał świetnej, emocjonującej rozrywki na dobrym poziomie. Ja ze swej strony polecam.


A wydawnictwu Waneko dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.






Komentarze