ZA
ŚWIETLANĄ PRZYSZŁOŚĆ
Jak ja się cieszę, że „My Hero
Academia” ukazuje się na polskim rynku z częstotliwością tomiku na miesiąc; co
przecież nie zdarza się często, a co świadczy o popularności i dobrym przyjęciu
danego tytułu. Ale nie ma się co dziwić. Seria Koheia Horikoshiego to wzorcowy
shounen, jeden z najlepszych dostępnych w naszym kraju, a tego typu mangi
(pamiętacie „Dragon Balla” czy „Naruto”? głupie pytanie, każdy pamięta) zawsze
stają się hitami. Jeśli więc lubicie ten gatunek, albo – tak, jak ja – macie do
niego sentyment, nie wahajcie się ani chwili, bo „Akademia bohaterów” to coś
dla Was. Tak samo, jak i dla miłośników komiksów spod szyldu superhero.
Zaczyna się obóz treningowy, mający
na celu pomóc młodym adeptom superbohaterskiego fachu wzmocnić ich zdolności i
właściwie je ukierunkować. Jak zwykle jednak nic może iść tak, jak powinno, bo
oto młodzi herosi zaatakowani zostają przez złoczyńców, którzy chcą zniszczyć
uczniów U.A. w imię, jak sami twierdzą, świetlanej przyszłości. Jakie cele
kryją się za tym hasłem i jak z problemami poradzą sobie Midoriya i jego
koledzy?
Moje najważniejsze mangowe
doświadczenie życia? „Dragon Ball”, bez dwóch zdań. Ta seria była i jest moją
największą mangową miłością, nie zliczę ile razy ją czytałem, jak wyczekiwałem
na kolejne jej tomiki (ukazywały się średnio raz na dwa tygodnie, to dopiero
było tempo, a mi wraz było mało) i ile fanfików zrobiłem (wszystkie lądowały w
szufladzie). A wspominam o tym, bo przy „My Hero Academia” wspomnienia te
odżywają, a ja znów momentami czuję się jak tamten dzieciak. Ale, jak
wielokrotnie pisałem, na sentymencie daleko zajść się nie da – a przynajmniej
nie w moim przypadku, bo jeśli dana rzecz nie ma własnej wartości, budzenie
wspomnień nie wystarczy na długo. Na szczęście dzieło Horikoshiego broni się
także w oderwaniu od podobnych rzeczy.
Wszystko, co sprawia, że shounen
jest tak popularny, w tej serii znalazło swoje miejsce i zostało dobrze
wykorzystane. Jest niepozorny bohater, który wkracza na ścieżkę bycia swoistym
wybrańcem (mogą się z nim zatem identyfikować docelowi czytelnicy), jest szybka
akcja, dużo humoru, potężni przeciwnicy, widowiskowe pojedynki i nuta erotyki
także się znalazła – w tym tomie zresztą autor nie mając pomysłów na
zapełnienie miejsca serwuje nam kącik z bohaterkami w bieliźnie. Całość ma też
udany klimat, wciąga, bo choć powiela schematy, robi to z urokiem i w naprawdę
udany sposób, a postacie z miejsca kupują czytelniczą sympatię. Tak jest w
każdym tomie, a wraz z rozwojem akcji czytelnik coraz bardziej wciąga się w ten
świat.
Jednocześnie nie można zapomnieć
też o doskonałej szacie graficznej. Prosty design postaci, rewelacyjna dynamika
walk, mnóstwo detali, realizm połączony z bardziej cartoonowymi
naleciałościami… Wszystko to daje doskonały efekt końcowy, w którym jest i
mrok, i brutalność, i urok – i humor także. Dlatego bez zbędnego przedłużania,
polecam serię bardzo gorąco. To kawał świetnej mangi nie tylko dla nastoletnich
chłopców, bo w tym tomie otwiera się nowy, mroczny rozdział całej opowieści.
A wydawnictwu Waneko dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz