Gdy zapłaczą cykady #2: Księga dryfującej bawełny - Ryukishi07, Yutori Houjyou

TE SAME CYKADY, INNY PŁACZ


Sięgając po pierwszy tom „Gdy zapłaczą cykady” nie wiedziałem właściwie czego się spodziewać. I nie chodzi o fabułę, bo ta akurat w pewnym stopniu była mi jasna, ale o samo wykonanie. Mimo iż mangi, nawet te będące adaptacjami anime, gier i innych rzeczy są udane (a i spotkałem kilka genialnych ich przedstawicieli), wciąż nie potrafię do końca przekonać się do tego typu dzieł. Na szczęście niniejsza seria okazała się naprawdę udana, a choć pierwszy tom był rzeczą zamkniętą, byłem ciekaw co autor przygotował w kolejnych częściach. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zaczynając lekturę „Księgi dryfującej bawełny” trafiłem znów w to samo miejsce. Ten sam bohater, ten sam początek, te same wydarzenia… Co się dzieje? Alternatywna wersja czy może coś zupełnie innego? Cóż, o tym musicie przekonać się sami, ale szansa na przeżycie raz jeszcze przygód Keiichiego, tylko że jednak innych, z zupełnie inaczej rozłożonymi akcentami, okazała się naprawdę ciekawym doświadczeniem. Lepszym nawet od „Księgi uprowadzenia przez demony”.


Nastoletni Keiichi przeprowadza się do górskiej wioski Hinamizawy , gdzie zaprzyjaźnia się z kilkoma dziewczynami, a z jedną z nich zaczynają łączyć go nieco bliższe stosunki. Miło spędza czas, wszyscy razem bawią się, żartują, ale ich sielankę przerywa odkrycie informacji o morderstwie, które miało miejsce w tej okolicy – morderstwie wciąż jakże zagadkowym. Keiichi postanawia przyjrzeć się sprawie z bliska i odkryć co właściwie dzieje się w tym niemalże odciętym od świata miejscu. Jednocześnie przekonuje się, że jego znajome mogą mieć z tym wszystkim o wiele więcej wspólnego, niż byłby gotów przyznać…


Kiedy zacząłem czytać ten tom „Cykad”, a zarazem zacząłem także myśleć o zrecenzowaniu go, postanowiłem, że w tym miejscu porównam go z serią filmów „Boogeyman”. Jeśli kojarzycie tylko trylogię z lat 2005-2008, nie zrozumiecie dlaczego, ale każdy kto pamięta tetralogię Ulliego Lommela zapoczątkowaną w roku 1980, zna już powód. Druga i trzecia część tej serii były bowiem niczym innym, jak tymi samymi filmami, co jedynka. Autor dokręcił nieco scen, a całą pierwszą część umieścił jako wspomnienia/sny. W ten sposób po raz drugi i trzeci sprzedał widzom dokładnie to samo. Zrezygnowałem jednak z takich porównań, bo drugie „Cykady” nie są tym samym, co jedynka. Owszem mamy te same postacie, wydarzenia i miejsce akcji, ale różnią się szczegóły, które z czasem urastają do rozmiarów wątków wiodących.



„Księga nawiedzenia przez demony” była bardziej skupiona na grozie, morderstwach i niepewności. „Bawełna” idzie inną drogą, bo od początku koncentruje się na relacjach między bohaterami, rozdwojeniu jaźni (?) jednej z dziewczyn i wątku miłosnym, który związany zostaje między Keiichim, a jedną z osobowości (?) jego przyjaciółki. Atmosfera jest inna, bardziej sielska, lekka, ale nie brak tu grozy i niepewności. Więcej za to mamy tła obyczajowego, poznajemy lepiej rodziców głównego bohatera, a także samą Hinamizawę. Co jest dla mnie jak najbardziej na plus, bo właśnie wątki przyziemne, życiowe i romantyczne zawsze do mniej najbardziej trafiają. Za to uwielbiam horrory Stephena Kinga, w których to, co niezwykłe, nie atakuje nas z każdej strony. I to kupiło mnie w tym tomiku.


Na plus zmieniła się też szata graficzna, która zachowała podobną stylistykę i lekkość, ale więcej w niej detali i swoistej ostrości. Świetnie też oddaje zarówno słodycz, urok, jak i mrok całości. Efekt finalny, łącznie z nieco spowolnionym, stonowanym scenariuszem, ukazującym nam inną stronę znanych już wydarzeń i puszczającym oko do czytelników znających poprzednią część, jest znakomity. Lektura „Bawełny” okazała się dla mnie wciągającym i emocjonującym przeżyciem, tym przyjemniejszym, że rozpisanym na blisko pół tysiąca stron. Dlatego polecam gorąco i mam nadzieję, że kolejne części utrzymają tak znakomity poziom.


Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.








Komentarze