Paper Girls #5 - Brian K. Vaughan, Cliff Chiang

PAPER GIRLS NA OSTATNIM ZAKRĘCIE


Stephen King w swoim życiu stworzył dwa komiksy, jeden złożony z krótkich nowelek grozy, drugi będący uzupełnieniem sagi „Amerykański Wampir” Scotta Snydera. Żaden z nich nie był jednak tak bardzo w jego stylu, jak stworzona przez Vaughana i Chianga seria „Paper Girls”. Seria jednocześnie mocno osadzona w popkulturze i fantastyce lat 80., podlana najróżniejszymi motywami gatunkowymi, sentymentami i geekowską nutą, wciąga od pierwszych stron i przez cały czas trzyma znakomity poziom. Co doskonale widać po najnowszym, przedostatnim już tomie, który nie dość, że nie zwalnia tempa, to jeszcze po raz kolejny udowadnia, że Vaughan to zdecydowanie jeden z najlepszych współczesnych amerykańskich scenarzystów komiksowych.


„Kiedy wszystko inne zawiedzie, dajcie za wygraną i idźcie do biblioteki”, tak w jednej ze swoich powieści pisał Stephen King (znów to nazwisko, co?), i właśnie scena mogącą służyć za ilustrację tej tezy zaczyna się najnowszy tom „Paper Girls”. Kiedy Mac i koleżanki trafiają do Cleveland przyszłości, nigdzie indziej tylko tam postanawiają szukać pomocy. Jak jednak odnajdą się w czasach, których nie rozumieją, w mieście, które jest im równie bliskie co obce, jedyne co mając, to niepewne informacje od złego klona jednej z nich? I czy uda im się zmienić swoje przeznaczenie? Bo jeśli nie, nie wszystkie wyjdą z tego żywe…

Gdy coraz dziwniejsze rzeczy zaczynają dziać się wokoło, relacje między dziewczynami wkraczają na nowy poziom. Jednocześnie na jaw zaczyna wychodzić wreszcie prawda o Wielkim Ojcu, który za nimi podążą. Co jednak będzie to oznaczało dla wszystkich?


Wielkie roboty, policjanci na latających pojazdach, podróże w czasie, jaskiniowcy, klony, tajemnicze istoty, nowoczesna technologia i prehistoryczna brutalność. A gdzieś w tym wszystkim one: cztery przyjaciółki z lat 80., wrzucone w wir wydarzeń, których nie rozumieją. Taka właśnie jest ta seria, gdzie futurystka miesza się z małomiasteczkowymi realiami przedostatniej dekady dwudziestego wieku (jakże ważne dla rozwoju fantastyki, która tylko wtedy przeżywała bodajże najbardziej szalony okres w dziejach – przynajmniej w filmowym jej ucięciu). Coś dla geeków, coś dla miłośników science fiction i horroru. A przede wszystkim fanów Stephena Kinga (jako miłośnik jego prozy chyba nigdy nie przestanę używać podobnych porównań) i „Stranger Things”.


Ale nie trzeba znać tego wszystkiego, nie trzeba być popkulturowym zapaleńcem, czerpiącym przyjemność z wyłapywania wszelkiej maści zapożyczeń i odniesień, by dobrze bawić się w towarzystwie dziewczyn. Bo „Paper Girls” to po prostu kawał dobrego, niegłupiego komiksu rozrywkowego. Coś innego od mainstremowych zeszytówek superhero, co wciąga, intryguje i ma w sobie prawdziwą siłę, a zarazem rzecz, która nie rozczaruje fana szybkich akcji, spektakularnych popisów i epickich scen.


Aż szkoda, że kolejny tom będzie ostatnim. Serii tak świetnie napisanych i zilustrowanych (kreska Chianga jest prosta, czysta, ale jakże doskonale pasująca do całości) chciałoby się jak najwięcej. Ale przede wszystkim powinniśmy się cieszyć, że jest nam dane czytać „Paper Girls” po polsku.


Komentarze